piątek, 22 sierpnia 2014

11. Zwykły dzień z życia Jamesa Pottera.


   -Jak się czuje John?- zapytała Kate przy śniadaniu. Minął już, co prawda tydzień, ale dziewczyny martwiły się, że moje leczenie nie było zbyt skuteczne.
-Wczoraj rozmawiałam z nim przez kominek. Powiedział, że czuje się dobrze- powiedziała Dorcas.
-Mi się wydaje czy ty przejmujesz się nim bardziej niż ja?- zapytałem.
-Dokładnie- wystawiła mi język. W tym samym czasie do WS wleciały sowy. Przed Lily usiadła jej Fidżi.
-Napisałam do rodziców, że mam chłopaka. Ciekawe, co odpisali?- zastanowiła się Lily. Otworzyła list i zaczęła czytać na głos.

15.11.1976r
Kochana córeczko!
   Bardzo się z tego cieszę (tata mniej). Chciałabym go poznać. Jak się nazywa? Czy jest przystojny? Mam nawet teorię co do tego kim on jest. Czy to ten James Potter, którego nazywałaś: Napuszony Debil z Przygłupim Uśmiechem?
   W końcu mu uległaś, co?
Tak przy okazji. Pamiętasz chłopaka twojej siostry? Tego Vernona? Otóż wyobraź sobie, że się zaręczyli. Ale wy szybko dorastacie…
Tata pyta czy przyjedziesz na święta, a Petunia prosi żebyś nie przyjeżdżała, ale i tak masz przyjechać.
Całujemy:
Mama i Tata

-Napuszony Debil z Przygłupim Uśmiechem? Serio?- zapytał Łapa, śmiejąc się.
-To było… em… jakieś pół roku temu. Od tego czasu dużo się zmieniło- oznajmiła Lily.
-Jestem urażony- powiedziałem teatralnie obrażonym głosem.
-Oj, no przepraszam- Lily pocałowała mnie w policzek.
-To na mnie nie działa- stwierdziłem nadal udając obrażonego. Lilcia musnęła wargami moje usta.- Musisz się bardziej postarać- stwierdziłem, a Lilka pocałowała mnie baaaardzo namiętnie. W pewnym momencie przerwała pocałunek.
-Nadal się na mnie gniewasz?- zapytała używając swojego pociągającego głosu.
-Już mniej- powiedziałem i skradłem jej jeszcze jednego całusa.
-Drodzy uczniowie. Proszę o chwilę uwagi- dyrektor wstał z miejsca.- Dostałem wczoraj list od Madame Maxime, która sprawuje urząd dyrektora w Akademi Magii Beauxbatons. Otóż razem postanowiliśmy zorganizować wymianę uczniowską na dwa miesiące. Wymiana zacznie się 1 lutego, a skończy 31 marca. Wymiana dotyczy czterech uczniów klasy szóstej z naszej szkoły i czterech uczniów z kasy szóstej francuskiej Akademii. Ja i reszta naszego grona pedagogicznego zadecydujemy, którzy uczniowie nadają się do tej wymiany. Następnie skonsultujemy to z wybranymi. Dziękuję za wysłuchanie tych informacji- dyrektor ponownie usiadł.
-Jak myślicie, kogo wezmą na wymianę?- zapytał Glizdogon.
-Nie jestem pewien- odpowiedziałem, uważnie przyglądając się Ann.- Ann? Czy coś się stało?- zapytałem.
-Muszę wam to w końcu powiedzieć- stwierdziła, oddychając głęboko.
-Co musisz nam powiedzieć?- Remus spojrzał na nią wystraszony.
-Po wakacjach ja i moi rodzice wyprowadzamy się do Francji. Chciałam tu zostać, ale nie mogę. Dopiero w październiku mam 17 urodziny i dopiero wtedy będę mogła realizować swoje wybory. Muszę z nimi jechać, a co za tym idzie moją edukację dokończę we Francji.
Rodzice chcieli żebym wcześniej zobaczyła jak jest w tamtej szkole. Dlatego muszę poprosić profesor McGonagall żeby to mnie wysłała na tę wymianę- Ann pociągnęła nosem. Wyczarowałem jej chusteczkę przeczuwając, że jeśli ona się rozpłacze to dziewczyny też zaraz się rozkleją.
-Spokojnie. Nie myślcie o tym teraz- powiedział Łapa.
-Dlaczego?- zdziwiła się Alicja.
-Chociażby, dlatego, że nawet Lily, ulubienica profesora Slughorna nie wymiga się od odjęcia punktów. Zaraz spóźnimy się na Eliksiry- odpowiedziałem. Podniosłem się, a reszta zrobiła to samo. Udaliśmy się do lochów na dwie godziny męczarni zwanych Eliksirami.
-Witam wszystkich! Dziś przyrządzimy amortencję. Czy ktoś wie, co to?- zapytał profesor Slughorn. I rękę podniosły prawie wszystkie dziewczyny. Ale kogo psorek wybrał? Oczywiście swoją ulubioną uczennicę. Moją kochaną Lilunię.
-Amortencja – eliksir miłosny. Wystarczy dodać kilka kropel do napoju danej osoby, a zapała ona do kogoś obsesyjnym uczuciem. Przez wielu bagatelizowany, jednak doświadczeni zielarze ostrzegają przed zgubnym działaniem eliksiru. Znakiem, że wywar się udał jest bijący z niego perłowy blask i para unosząca się w charakterystycznych spiralach. Każdy człowiek zapach Amortencji odczuwa inaczej. Woń wywaru kojarzy mu się zawsze z zapachami, które są dla niego najprzyjemniejsze. Im jest starszy, tym jego działanie staje się mocniejsze- powiedziała Lily na jednym wydechu.
-Dokładnie. Dziękujemy ci Lily- pochwalił ją profesor.- A teraz, bierzemy się do pracy- wszyscy zaczęli przyrządzać amortencję. Ja zazwyczaj udaję, że nie umiem nic. Po prostu, że jestem totalnym tępakiem z Eliksirów, ale dziś jest taki nudny dzień. Sprawię, że się psorek zadziwi. Oj sprawię.
   Pod koniec drugiej lekcji:
-No dobrze. Teraz zobaczymy, kto się spisał- profesor wymownie spojrzał na Lily i Smarkerusa.- A kto zawalił- że niby dlaczego zawsze w tej chwili patrzy na mnie i Łapę. Przecież my nie jesteśmy totalnymi nieudacznikami. Spoglądał na eliksiry i przy każdym wypowiadał tylko słowo ,,NIE!’’. Kiedy zbliżył się do Smarka wypowiedział się w końcu pełnym zdaniem.- Severusie, nie rozumiem dlaczego nie wyszedł ci ten eliksir. Niestety, ale tym razem nie mogę powiedzieć, że udało się- i po prostu odszedł. I końcu doszedł do ostatniego rzędu i znowu mówił to samo. Dopiero przy Lilce zaczął się wypowiadać pełnymi zdaniami.- Hmm… Lily. Jest całkiem nieźle. Jednak czegoś mi brakuje. Jak na razie to najlepszy eliksir- mruknął.- No dobrze. Najlepiej poradziła sobie panna Evans. Ale nawet ona nie dała dziś z siebie wszystkiego- powiedział profesor i pokierował się do swojego biurka.
-Panie profesorze? A co z nami?- zapytał oburzony Lunatyk.
-I tak dobrze wiemy, że wy tego nie zrobiliście dobrze panie Lupin- odpowiedział Ślimak tak jak by to było oczywiste.
-Ale jednak powinien pan sprawdzić wszystkich- Lunia poparł Syriusz.
-No dobrze- Slughorn podszedł do stolika Remusa i Petera.- Pana Eliksir panie Pettigrew jest beznadziejny. Ja nie wiem jak pan zdał na Powyżej Oczekiwań. A pan, panie Lupin- nauczyciel zastanowił się, co powiedzieć.- Wiem, że stać pana na więcej- i tyle. Podszedł do kociołka Łapy.- Panie Black. To nawet nie jest jakikolwiek eliksir- powiedział zrozpaczony.- No to jeszcze pan Potter- profesor naprał dużo powietrza i pochylił się nad moim kociołkiem.- To… to… to jest najlepiej wykonany eliksir Amortencji! W całej mojej karierze nauczycielskiej ten eliksir jest najwspanialszy!- ale wszyscy mają zabawne miny. Chyba zrobię sobie cały dzień popisywania. To będzie zabawne. Profesor nalał moje go eliksiru do buteleczki i podstawił mi pod nos.- Co pan czuje panie Potter?- zapytał przyglądając mi się uwarznie.
-Czuję zapach lasu po ulewnym deszczu, lekką bryzę morską, zapach lilii i perfum z róży- powiedziałem, wczuwając się w zapach wypływający z puleleczki.
-Wspaniale- powiedział profesor i razem z buteleczką podszedł do Lily.- A teraz panna Evans powie nam go czuje, ponieważ ona znajduje się na drugim miejscu- i tak jak mi podetknął jej buteleczkę pod nos.
-Czuję zapach naleśników smażonych ze specjalnej receptury mojej mamy, zapach dżemu truskawkowego oraz nowymi książkami. Takimi prosto z księgarni i jeszcze… eh…- zauważyłem, kawałek zaróżowionej twarzy Lilusi.
-Co jeszcze panno Evans?- zapytał profesor z rosnącą ciekawością. Wszyscy nadstawili uszu. Nawet Ślizgoni, którzy zawsze myślą, że są najlepsi we wszystkim.
-Czuję jeszcze mocną woń męskiego perfumu- Lily spuściła głowę, a po Sali rozległ się szmer.
-Ah… ym… no… no cóż- profesor chyba nie bardzo wiedział, co powiedzieć.- Dziękujemy. Na przyszły tydzień napiszcie mi esej o Amortencji! Na dwie stopy!- powiedział dzwonek.- A teraz możecie już iść- wszyscy pchali się do wyjścia. Ja i Łapa wyszliśmy pierwsi, ponieważ mieliśmy ławkę tuż obok drzwi. Poczekaliśmy jednak na resztę.
-No, no braciszku. Wiedziałam, że kiedyś pochwalisz się swoimi paranormalnymi zdolnościami- pochwaliła mnie Dorcas, kiedy tylko wypadła z klasy. Za nią wywlekła się Lily.
-Ja nie używam perfum z róży- moja dziewczyna stanęła przede mną z założonymi rękami.
-Ale moja mama używała. Ten zapach i róże, czyli jej ulubione kwiaty zawsze mi się kojarzyły z nią- wyjaśniłem. Liluś nadal patrzyła na mnie sceptycznie.- Zapach lasu po deszczu kojarzy mi się z tatą, bo zawsze zabierał mnie do lasu po deszczu. Zapach Lilii kojarzy mi się z tobą- powiedziałem.
-No to wszyscy są ciekawi, z czym kojarzy ci się bryza morska- powiedział Lunatyk.
-Rok przed śmiercią rodziców, jeszcze jak nie byli pokłóceni z Johnem byliśmy nad morzem. Pamiętam to bardzo dobrze, bo już w pierwszych minutach naszego pobytu na plaży John chciał mnie utopić- stwierdziłem.
-Więc jak mniemam bryza morska kojarzy ci się z Johnem. Ale nie rozumie, dlaczego zaliczasz to do najmilszych wspomnień- stwierdziła Ann, a ja zastanowiłem się. Ta odpowiedź musiała być bardziej przemyślana.
-Chyba, dlatego, że robił to dla żartu. To jest najlepsze wspomnienie z nim, jakie mam. W końcu on był w domu tylko na wakacje i święta. Nie mam za dużo wspomnień z nim- odpowiedziałem po namyśle. Ruszyliśmy do Sali zaklęć.-Ale chciałbym wiedzieć, z czym kojarzą się zapachy Lily- kątem oka spojrzałem na Lily, która mocno trzymała moją rękę.
-Potem ci powiem- obiecała mi.
   Na zajęciach z Zaklęć mieliśmy powtórkę. I jak popisać się kiedy wszyscy wiedzą jak to zrobić?
   Transmutacja. Profesor McGonagall chyba wie jak uszczęśliwić Huncwota. Przez całą lekcję omawialiśmy proces zamiany człowieka w zwierzę. To dla Huncwota jest chleb powszedni. Kiedy zamienialiśmy się w animagów musieliśmy się nauczyć tego na pamięć żeby nie przestraszyć się kiedy na przykład wydłużą się zęby u człowieka, który zamienia się w szczura. Dlatego każdy z nas umiał odpowiedzieć na każe pytanie profesor MCGonagall. Może tylko Remus miał nie wielkie trudności, ale to zrozumiałe. On w końcu nie zostawał animagiem.
   Na zielarstwie znowu pomagaliśmy tej nowej profesorce w sianiu roślin. Ona nie ma zupełnie nie ma pojęcia, co gdzie jest. Chociaż bidula uczy tu już trzy miesiące. Niestety. Nasz poprzedni nauczyciel zielarstwa był pedantem na punkcie czystości w miejscu pracy, kiedy nie jest używane. No i pochował wszystko do schowka, a rośliny dał do wysuszenia na eliksiry. A teraz nasza kochana nauczycielka nie może znaleźć nawet przydatnej do użycia łopatki. My jako uczniowie ,,odpowiedzialni’’ pomagamy jej wysłuchując przy okazji wykładów na temat danej rośliny. No, ale przynajmniej nie zadaje nam pracy domowej.
   Po zajęciach wpadliśmy do PW i odlazł zajęliśmy miejsca koło kominka.
-Ej, a może powinniśmy odwiedzić Hagrida?- zapytała nagle Kate.
-W sumie racja. Nie byliśmy u niego chyba z miesiąc- stwierdził Peter.
-Ale na pewno dziś?- zapytał Remus patrząc wymownie.
-Ech… Nie. Dziś nie możemy- odpowiedziałem.
-Dlaczego?- zdziwiły się dziewczyny.
-Po prostu nie- odpowiedział Syriusz.
-Taki wytłumaczenie nie wchodzi w grę- powiedziała Ann. No nie. Nie wierzę, że jej też nic nie powiedział. Spojrzałem prosząco na Remusa.
-Chyba powinniśmy im powiedzieć- stwierdził.- Chodźcie do nas. Jesteśmy winni wam wyjaśnienia- Remus wstał i poszedł do naszego dormitorium, a my wszyscy poszliśmy za nim. Kiedy dziewczyny rozsiadły się wygodnie Remus opowiedział im całą historię. Było trochę ciężko zwłaszcza, że dziewczyny nie spodziewały się tego.
   Kiedy Lunatyk skończył wyciągnąłem Lily na spacer. Szła przytulona do mnie.
-Musisz iść? Teraz, kiedy znam prawdę, boję się o ciebie- powiedziała stając nagle i patrząc mi w oczy.
-Jestem największy. No i mam poroże. Beze mnie Syriusz nie da rady- odpowiedziałem.
-No a Peter?- zapytała Lilcia.
-Jak myślisz, dlaczego Peter po każdej pełni jest szczuplejszy i więcej zjada na śniadanie?- zapytałem, a ona pokiwała głową na znak, że nie wie.- Dlatego, że robi za przynętę. Kiedyś wychodziliśmy od Remusa jak myśleliśmy, że zasnął. A on widział jak wydostajemy się na błonia. Od tego czasu udaje mu się wychodzić samemu, a my musimy odciągać go od zamku. Peter biega jak oszalały robiąc za przynętę i męcząc Lunatyka, aby szybko udało się zaprowadzić go do Wrzeszczącej Chaty. Potem Peter ledwie jest w stanie dowlec się do zamku- opowiedziałem. Lily już nie prosiła mnie więcej abym został w zamku. Zrozumiała, że i tak bym nie posłuchał.
   Wieczór, kiedy Remus był już w swojej kryjówce ja, Syriusz i Peter wyszliśmy do PW, aby tamtędy przemknąć do obrazu. Jednak tam czekały na nas Lily, Dorcas, Kate i Ann.
-Uważaj na siebie- Lily przytuliła mnie i pocałowała tak jakby bała się, że więcej się nie zobaczymy.
***********************************************************************************
No i co?
   Napisałam tak długi post, że aż się przeraziłam jak zauważyłam tę długość. Chyba po raz pierwszy napisałam coś, co jest dłuższe niż trzy i pół strony J.
   Jeśli mi się uda to następny post w przyszłym tygodniu. A jeśli mi się nie uda, to nie wiem, kiedy go dodam. W końcu zacznie się szkoła.
Gabrysia M.
PS: Powiedzcie, że wy też się nie cieszycie.

piątek, 15 sierpnia 2014

10. W Hogwarcie nie może być nudno.




   Dziś 7.11.1976 czyli tydzień po balu, a ja nadal go odsypiam. Tańczyłem z Lily. Czułem się jak we śnie. A co do snu. Chyba już powinienem wstawać. Zaraz śniadanie.
   Wstałem. Przygotowałem się, akurat, kiedy wychodziłem z łazienki reszta się budziła.
-Zbierajcie się. Zaraz wychodzimy na śniadanie- powiedziałem i usiadłem na łóżku. Nie musiałem przygotowywać książek, ponieważ dziś jest niedziela.
-Mamy jeszcze godzinę- stwierdził Syriusz spoglądając na swój budzik i opadając z powrotem na poduszki.
-Nie, bo mam pomysł. W szkole zrobiło się nudno. Nie możemy pozwolić, aby zapomniano o Huncwotach- powiedziałem. Syriusz Energicznie się podniósł. Jego oczy świeciły się.
-Zamieniam się w słuch- patrzył na mnie uważnie.
-Kiedy ostatnio przeglądałem książkę z eliksirami znalazłem coś takiego jak eliksir tęczy. Nie jest jakoś specjalnie trudny, a robi się go w pół godziny. Więc jeśli się pośpieszycie to zdążymy go zrobić, a potem wlać do kielicha z piciem dyrektora- wyjaśniłem im swój plan.
-Ale jak go wlejemy?- zapytał mnie wątpliwie Peter.
-To już zostawcie mnie- i spojrzałem na nich wzrokiem pt. ,,Piszecie się?’’
-Jak najbardziej. Daj nam po pięć minut- Syriusz już był w łazience. I rzeczywiście. Piętnaście minut potem wszyscy kierowaliśmy się do PŻ.
   Przygotowaliśmy eliksir i nalaliśmy do trzech buteleczek. Postanowiliśmy jeden wykorzystać dziś, a resztę zostawić na wszelki wypadek. Udaliśmy się do WS. Wszyscy już tam byli. Chłopaki popatrzyli na mnie zastanawiając się jak mam zamiar to zrobić. Wiedzieli jednak, że dla mnie nie ma rzeczy nie możliwych.
   Usiedliśmy przy stole, a ja wlałem do mojego kielicha eliksir. Chłopaki byli nieźle zdziwieni.
-Co to?- zapytała mnie Lily, która widziała jak wlewam eliksir. Był jednak w nie przeźroczystej buteleczce, więc nie mogła go poznać.
-To, co wlewałem? To jest eliksir na przeziębienie. Mam katar, a nie chcę się rozchorować- i żeby to udowodnić kichnąłem. Lily przestała się przypatrywać mi zdziwiona. Wziąłem kielich i przyłożyłem do ust. Kiedy był tuż przy ustach wypowiedziałem szeptem zaklęcie. Napoje mój i wujka Albusa zamieniły się. Akurat, kiedy dyrektor zamierzał się napić. I napił.
-Aaaaa!- krzyknęła profesor McGonagall. Wszyscy spojrzeli na stół nauczycieli. A tam broda Dumbeldore’a mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Z Syriuszem przybiliśmy sobie piątki pod stołem. Wszyscy się śmiali. Nawet Dumbeldore. Tylko oczywiście jednej osobie nie było do śmiechu.
-Lupin, Pettigrew, Black i Potter! Co wy sobie myślicie! To oburzające!- denerwowała się profesor McGonagall.
-Ależ Minewro. Spokojnie. To było bardzo zabawne- stwierdził dyrektor.- I myślę, że chłopcy zasługują na to, aby dostać po pięć punktów za stworzenie doskonałego eliksiru.
   Popatrzyłem na chłopaków. Ale fart. Nie dość, że kawał się udał, to jeszcze się podobał i dostaliśmy punkty zamiast szlabanu. Jaki piękny dzień. Reszta śniadania była spokojna. Wyszliśmy z WS.
-Czyli nie jesteś przeziębiony?- zapytała Lily łapiąc mnie za rękę. Poczułem dreszcz (jeszcze się nie przyzwyczaiłem).
-Nie. To było na potrzeby planu- powiedziałem, a ona pocałowała mnie.
-Więc nie muszę się martwić, że się zarażę- uśmiechnęła się. Weszliśmy do PW. Zajęliśmy wszystkie miejsca siedzące. Lily usiadła na swoim ulubionym fotelu, a ja na ziemi opierając się o jej nogi. Wszyscy odrobiliśmy zadania wczoraj, więc dziś mieliśmy wolny dzień.
-Co robimy?- zapytał Syriusz.
-Nie wiem. Trochę się po lenimy, a potem się coś wymyśli- stwierdziła Ann.
-Czy myślicie, że te białe palmy za oknem to oznaka tego, że potrzebuję okularów czy naprawdę pada śnieg?- zapytał Lunatyk.
-ŚNIEG!- Dorcas poderwała się z miejsca i podbiegła do okna.- To jest najprawdziwszy śnieg!
-Ale jest dopiero początek listopada- stwierdził Peter.
-No to, co? To nie zmienia faktu, że pada śnieg!- Dorcas kochała ten biały puch i kiedy byliśmy mali zawsze ciągnęła mnie w największe zaspy. A potem oboje byliśmy chorzy i musieliśmy sobie odpuścić zaspy przez najbliższe dwa tygodnie.
   -Biedna sowa- powiedziała nagle Lily.- Dor. Otwórz jej. Może znajdzie odbiorcę w środku. Inaczej zamarznie- Dorcas zrobiła to, o co poprosiła ją Lily.
-To sowa Johna- stwierdziłem. To rzeczywiście była sowa Johna. Podleciała do mnie i pozwoliła odwiązać list.

7.11.1976r.
Jamesie i Dorcas!

   Nazywam się Clarie McGwen i jestem narzeczoną waszego brata. Nie pisałabym pewnie. Wolałabym napisać w przyjemniejszych okolicznościach jednak na razie nie jestem jego rodziną i nie jestem upoważniona do wielu rzeczy, dlatego musicie pojawić się w św. Mungu. Wczoraj, kiedy John wracał z pracy drogi były już pokaźnie oblodzone i wasz brat niestety wpadł w poślizg. Był jedynym, który ucierpiał. Jak na razie nie odzyskał przytomności. Trzeba podpisać jakieś papiery, a ja nie mogę nic zrobić. Dlatego musicie przyjechać. Jeśli chcecie weźcie ze sobą przyjaciół. Napisałam do Dumbeldora. Przeteleportujecie się jego kominkiem. Będę na was czekać.
Clarie

- Idziemy!- zakomendowałem i wstałem z podłogi.
   Udaliśmy się do gabinetu dyrektora, z którego siecią Fiut dostaliśmy się do szpitala. Tam czekała już na nas Clarie. Uzdrowiciele podali mi dokumenty dotyczące badania niezbyt przyjemnego. Otóż chcieli otworzyć głowę Johna. Istniało jednak duże prawdopodobieństwo, że po tym zabiegu straci pamięć.
-Nie zgadzam się- powiedziała Dorcas. Wszyscy uzdorwiciele popatrzyli na nią jak na wariatkę.
-Przecież on może bez tego umrzeć- jakiś starszy pan zaczął tłumaczyć naszej dziesiątce (ja, Dorcas, Lily, Syriusz, Ann, Remus, Kate, Peter, Alicja i Clarie) jakie jest prawdopodobieństwo śmierci w tym przypadku.
-Chcę go zobaczyć- przerwałem mu.- Mogę się z panem założyć, że wyzdrowieje w ciągu pięciu minut dzięki mnie- wyciągnąłem rękę. Uzdrowiciel zaśmiał się i podał mi rękę.
-O 10 galeonów- powiedział. Ale jest pewien swojej wygranej. Zaprowadził mnie do Sali gdzie leżał John. Zacząłem jeździć w powietrzu –tuż nad ciałem Johna- ręką. Nad samym środkiem głowy zatrzymałem ją i pstryknąłem palcami. John w sekundę się obudził. Uzdrowiciel nie mogąc mi uwierzyć przebadał go. John był cały i zdrowy. Uzdrowiciel wypisał go, a ja dostałem 10 galeonów. Kiedy wyszliśmy Sali.
-Dlaczego on dał ci 10 galeonów?- zapytał mnie mój brat.
-Bo założyłem się z nim, że wyleczę cię ciągu pięciu minut- powiedziałem. Pożegnaliśmy się z Jonem i Clarie i po kolei wchodziliśmy do kominka, aby wrócić do szkoły.
 *********************************************************************************
I?
Co o tym myślicie?
Nie wysiliłam się prawda? Wiem. Ale już nie mogę się doczekać, aż w końcu wyślę ich na święta do domów. To będzie dopiero post.
Ale jak na razie mamy tylko to. Napiszcie mi w komentarzach, co o tym myślicie.
Gabrysia M.