wtorek, 24 lutego 2015

19. Kawał po Huncwocku.



04.03.1977- piątek (19.30)
   Puk, Puk, Puk.
-Ciekawe, kto przyszedł- Dorcas wstała ze swojego łóżka i podeszła do drzwi. Za nimi stał Remus.
-Jest Charlie?- zapytał przyglądając się nam niepewnie.
-Nie. Wyszła na chwilę, a co chciałeś?- zapytała Alicja ze swojego łóżka.
-Jutro jest wyjście do Hogsmade i chciałem ją zaprosić- zaczerwienił się.
-A co z Ann?- zbulwersowałam się.
-Ja… Powiem jej wszystko i powiem, że nie możemy być już razem- popatrzył na nasze twarze.
-Lupin. Ona Cię kocha. Zresztą Charlotta za półtora miesiąca wyjeżdża i więcej jej pewnie nie zobaczysz- Alicja założyła ręce na piersi.
-Tylko, że ja… Nie potrafię. Charlie jest… Przy niej czuję się sobą. Czuję, że mogę powiedzieć jej wszystko i nie bać się o tajemnice, a Ann ma do mnie cały czas jakieś pretensje- Lunatyk westchnął.
   Nagle drzwi do naszego dormitorium otworzyły się z hukiem i do sypialni wpadła Charlotta. Była cała zaczerwieniona na twarzy i dyszała od biegu.
-Dziewczyny! Nie uwie…- urwała speszona widząc w naszym pokoju Remusa. Jej speszenie nie trwało jednak długo.- Oj. Wybacz Remusie, ale mamy do obgadania babskie sprawy- zaczęła go wypychać za drzwi.
-ale ja chciałem cię o coś…- zaczął Lunatyk czerwieniąc się.
-Zajdę do ciebie za chwilę. Obiecuję. Po prostu muszę pogadać o czymś z dziewczynami, a to typowo babskie- posłała mu całusa w powietrzu i zatrzasnęła drzwi przed nosem.
-Okej Charlotta. O co chodzi, że ci się tak strasznie spieszyło z wyganianiem Lunatyka?- zapytała Kate z zainteresowaniem.
-Dostałam list od dziewczyn z mojej szkoły. Wiecie. Otworzyłam go w sowiarni, bo gdyby wysłały coś okropnego to przynajmniej obeszłoby się bez wstydu. Ale dostałam list z „załącznikiem”- usiadła na swoim łóżku dając znak żebyśmy do niej dołączyły. Usiadłyśmy w kręgu, a ona wyciągnęła pomięty list.- Przeczytaj go Lily- podała mi list.

Francja, 4.03.1977r
Świrusie!
   HAHAHA. Nie uwierzysz. Dave uwiódł tą Ann, która jest tu za ciebie. Nie uwierzysz po prostu jak nam chciało się śmiać. Całowali się. Udało się nam pstryknąć fotką, ale ona nic nie wie, bo strasznie się wściekła jak powiedziałyśmy, że razem świetnie wyglądają!
Całuski:
Cora, Mia, Neil

-Co? Niby, że Ann zdradza Remusa? Nie wierzę w to!- wykrzyknęła Dorcas, kiedy skończyłam czytać.
-W kopercie było zdjęcie- Lotta podała jej zdjęcie. Na nim była Ann i jakiś chłopak. Faktycznie w pewnym momencie zaczęli się całować.


-A…a..a…a…ale…- zabrakło nam słów.
-Co teraz zrobimy?- zapytała Lotka.
-Nic. Remus powiedział, że jak Ann wróci, zerwie z nią- oznajmiłam.
-Cooooo? Czemu?- zdziwiła się Charlotta.
-Podobasz mu się- Alicja spojrzała na nią kontem oka.
-Ja….- blondynka zarumieniła się i spuściła głowę.
-Oj daj spokój. Nie udawaj, że nie wiesz- stwierdziła Kate.
-Miałam do niego iść!- nagle poderwała się z łóżka.- Idę!- wybiegła.

04.03.1977- piątek (20.00)
   Siedziałem razem z chłopakami przy kominku w PW i zastanawiałem się, co mam jej powiedzieć. No, bo dziewczyny mają rację. Ann nadal jest moją dziewczyną. Charlie nie odbiła by nigdy chłopaka innej dziewczynie.
-Stary, nic ci nie jest? Od piętnastu minut patrzysz się w kominek i targasz swoje pióro- z zamyślenia wyrywa mnie glos Syriusza.
-Daj mi spokój Łapo. Myślę- mam zamiar wrócić do przerwanej czynności, ale nad moją głową pojawiły się długie blond włosy.
-Chciałeś ze mną porozmawiać- usłyszałem glos Charlie tuż obok mojej głowy. Odwróciłem ją tak żeby na nią spojrzeć. Jej twarz znajdowała się baaardzo blisko mojej. Moje serce zaczęło bić szybciej.
-Eeeee….- zapomniałem języka w gębie. Nigdy się tak nie czułem. Nawet przy Ann. To takie dziwne. Staram się opanować drżenie rąk i wstaję z kanapy.- Charlie, bo no, ja chciałem, zapytać, czy, no, wiesz, może…- zacząłem gadać bez ładu i składu.
-Remusie. Żebym ci odpowiedziała musisz najpierw zadać pytanie- Charlie popatrzyła mi w oczy.
-Ja chciałem zapytać czy wybierzesz się ze mną jutro do Hosemade- westchnąłem.
-Bardzo chętnie- uśmiechnęła się do mnie.- Do jutra- pomachała mi na pożegnanie i poszła powrotem do swojego dormitorium.
-Szalejesz Lunatyku- zaśmiał się Rogacz, kiedy wróciłem na swoje miejsce.
-Co?- zdziwiłem się, nic nie rozumiejąc.
-Dwie dziewczyny na raz?- Łapa wyszczerzył zęby w uśmiechu.- A my zawsze słyszeliśmy od ciebie, że to niebezpieczne- Rogacz i Łapa zaczęli się głośno śmiać.
-To nie jest śmieszne- burknąłem.
-Jasne, że Lunatyczku- mimo wszystko nadal chichotali. Wywróciłem oczami. Gdzie ta ich cholerna powaga?

05.03.1977- sobota (8.30)
   Sobota. Mój ulubiony dzień tygodnia, który mógłby trwać wiecznie. Dzisiaj wyjście do Hosemade, a potem trening drużyny. W końcu za tydzień mecz z Puchonami. Nie mam zamiaru przegrać.
-Cześć chłopaki!- przy stole siadają Dorcas, Ruda, Alicja, Kate i Lotta.
-Witamy serdecznie drogie panie- wyszczerza się Łapa.
-Jakie plany na dzisiaj James? Znowu nie masz z kim iść do Hosemade z tego co wiem-
Dorcas zaczyna rozmowę. Kątem oka patrzy na Lilkę. Ostatnio coraz lepiej się dogadujemy, ale nie tak, żebym dał się wciągnąć na wyjście z nią.
-Tak właściwie to nie idę, bo muszę coś załatwić. Syriusz obiecał, że mnie wyposaży na zakupach w Miodowym Królestwie- wyszczerzam zęby w uśmiechu.
-A cóż to takiego do załatwienia?- zaczyna się interesować Lilka.
-Nie wyciągniesz tego z niego. Nam nie chciał powiedzieć, więc tobie nie powie tym bardziej- westchnął Łapa wpatrując się w swoje śniadanie.
-Zgadzam się z Łapą- uśmiecham się przebiegle.
-Braciszku. Nie musisz się wykręcać. Jeśli chcesz to możesz iść z nami- Dorcas nie daje mi spokoju.
-Będę zajęty. Po drugie jeszcze muszę dokończyć strategię- oznajmiam. Lunatyk unosi brew. On jako jedyny wie, że strategia jest przygotowana od tygodnia. Wzdycham w duchu. Dobrze wiem, że nie mogę im powiedzieć o Zakonie Feniksa, bo wujek Albus powiedział, że niektórzy nie są jeszcze pełnoletni, a ja jako jedyny mam moc na tyle dużą, żeby przeżyć. Oni muszą najpierw wszyscy skończyć siedemnaście lat. Wtedy pomyślimy- oto jego słowa.
   Pół godziny po śniadaniu moi przyjaciele wychodzą ze szkoły, a ja ruszam do gabinetu dyrektora. Pukam do drzwi i po usłyszeniu pozwolenia wchodzę.
-O James. Dobrze, że jesteś- uśmiecha się staruszek.
-Czy coś się stało? Dostałem informację- mówię. Dyrektor wskazuje mi krzesło przy biurku.
-Otóż jeden z naszych informatorów dowiedział się, że szeregi Voldemorta są zasilane w dużej ilości przez naszych uczniów. A ty jesteś jak na razie jednym z dwóch uczniów (mówi o Franku Logbottom, który jest w siódmej klasie), którzy należą do zakonu- mówi. Nie mam pojęcia, do czego zmierza.- Potrzebujemy więcej szkolnych informatorów, ponieważ sam możesz wpakować się w spore tarapaty- wzdycha.- Mówiłem coś innego jeszcze niecałe dwa tygodnie temu, ale niestety nasz wróg przybrał na sile. Musimy zaprosić do nas twoich przyjaciół- jego oczy, w których zazwyczaj igrają wesołe ogniki, są teraz smutne.- Najbliższe spotkanie zakonu jest za tydzień w niedzielę- informuje mnie.
-Dobrze profesorze- wstaję z krzesła i podchodzę do drzwi.
-Jamesie. Lepiej przyprowadź ich do mnie dzisiaj. Musimy im to wyjaśnić- woła za mną Dumbeldore. Po przejściu przez strzegący gabinet posąg biegnę szybko do wyjścia. Mam nadzieję, że Flich mnie wypuści. Muszę ich jak najszybciej zabrać do dyrektora. Sam byłem na trzech spotkaniach i mniej więcej wiem jak to jest. Oni muszą jak najszybciej się o tym dowiedzieć.
   Kiedy woźny kończy już kontrolę biegnę najszybciej jak mogę. W końcu wybiegam za bramę. Gdzie oni mogą być do cholery? Przecież wyszli dwadzieścia minut temu. To nie możliwe, żeby tak szybko się rozdzielili. Wtedy zauważam rudy warkocz. Biegnę wtamtym kierunku o mało nie wpadając na jakiegoś trzecioklasistę.
-Ruda!- wołam. Dziewczyna odwraca się. To rzeczywiście Lilka. Jest sama.
-James? Jednak stwierdziłeś, że wybierzesz się do wioski?- pyta kiedy zdyszany staję obok niej.
-Nie. Wszyscy musicie ze mną szybko wracać. Muszę wam coś powiedzieć- patrzę jej w oczy.- Wiesz gdzie reszta?- zaczynam rozglądać się po całej ulicy.
-Nie wiem. Mają randki. Zostawili mnie samą- wzruszyła ramionami.
-W takim wypadku pomożesz mi ich szukać- łapię ją za rękę, starając się nie zwracać uwagi na przyjemność jaką czerpię z tego, że ją trzymam, ciągnę w kierunku Miodowego Królestwa podejrzewając, że znajdę tam Petera, a co za tym idzie Kate.
-Rogacz zwolnij!- Lilka śmieje się nie rozumiejąc jeszcze powagi sytuacji.
-Ciii musimy ich znaleźć jak najszybciej- puszczam jej rękę. Otwieram drzwi. Widzę Petera odchodzącego od lady.
-Rogacz? A co ty tu robisz?- zadziwia się widząc mnie. Kate także patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musicie wrócić ze mną do zamku. Ale najpierw trzeba znaleźć resztę.
-To nie takie trudne- mówi Kate.- Dorcas i Syriusz są u Zonka, a Alicja jest z Frankiem w Trzech Miotłach. Trudniej będzie z Remusem i Charlottą, bo oni wybrali się na spacer.
-Okej. Więc zawołajcie Dorcas i Łapę, a potem razem z nimi poszukajcie Lunia i Lotty, a Ja i Lilka idziemy po Alicję i Franka. Czekajcie obok bramy wejściowej.
   Wyszedłem razem z Lily z Miodowego Królestwa i ruszyliśmy do Trzech Mioteł. Przy jednym ze stolików siedziała Alicja wraz z Frankiem. Nie uśmiechało mi się przerywać ich randki, ale niestety proźba wujka Albusa była jasna. Podeszliśmy do ich stolika.
-Cześć. Wybaczcie, że przerywam, ale musicie z nami iść- zacząłem. Frank od razu pojął o co chodzi.
-James. Jeszcze nie teraz- powiedział do mnie błagalnie.
-Dumbeldore kazał mi ich przyprowadzić- powiedziałem.
-Nie chcę jej narażać- jęknął Frank wstając.
-Ja też nie chcę narażać dziewczyn- w mojej głowie odruchowo pojawiła się Lily chociaż to Dorcas powinna zająć czołowe miejsce jako moja młodsza siostra.
-Ech. No dobrze- Frank złapał Alicję za rękę. Dziewczyny patrzyły na nas nic nie rozumiejąc.
   Udaliśmy się pod bramę, a tam czekali już na nas Peter, Kate, Syriusz, Dorcas, Remus I Lotta.
-Możemy wiedzieć jaki jest powód dlaczego przerywasz nasze wyjście?- Czarna wzięła się pod boki.
-Nie ja tylko Dumbeldore. Chodźcie- wyruszyliśmy w drogę powrotną do zamku. Oczywiście pierwszym miejscem, do którego się udaliśmy buł gabinet dyrektora.
-Dziękuję ci Jamesie- uśmiechnął się do mnie uprzejmie.- Moi drodzy- zaczął dyrektor, a później opowiedział im wszystko od początku, tak samo jak mi miesiąc temu. Chłopaki byli trochę podekscytowani, ale nie okazywali tego, bo wiedzieli, że to równa się z wielką odpowiedzialnością i niebezpieczeństwem i tak samo jak ja nie byli zadowoleni, kiedy Dumbeldore zaproponował członkostwo również dziewczynom.
   Wyszliśmy z gabinetu, ale nie było już sensu wracać do wioski, więc udaliśmy się do PW Gryfonów, a Alicja i Frank poszli się przejść po błoniach.
-Jak długo należysz do ZF?- szepnęła do mnie Lily, kiedy znaleźliśmy się już w pomieszczeniu zajmowanym jedynie przez pierwszo i drugoklasistów.
-Od miesiąca. A od tego czasu były zaledwie trzy spotkania- odszepnąłem jej.
-Co my będziemy robić przez najbliższe trzy godziny? Dopiero wtedy będą wracać z Hosemade na obiad- westchnęła Dorcas.
-Ja mam propozycję dla Huncwotów- odezwał się Łapa.
-Hmm?- zaciekawiłem się.
-Wybaczcie drobie panie. Obowiązki wzywają- Łapa uśmiechnął się do dziewczyn i ruszył do naszego dormitorium. Poszliśmy za nim. Kiedy byliśmy już w naszym pokoju zabezpieczyliśmy go zaklęciami tak aby nikt nie usłyszał planu Syriusza i rozsiedliśmy się wygodnie na łóżkach.
-Dobra Łapo. Co wymyśliłeś?- zapytał Remus z zainteresowaniem.
-Wiecie. Tradycyjny żart przeciwko Ślizgoński- mój przyjaciel wyszczerzył zęby,
-Ale przecież zawsze jest inny- Peter zabrał głos.
-Wiecie… Może pomożemy Smarkerusowi?- widać było, że Łapa walczy żeby się nie roześmiać.
-To znaczy?- zapytałem.
-Oj nie udawaj, że nie wiesz!- i wybuchł głośnym śmiechem. Lunatyk i Glizdogon popatrzyli na mnie.
-Chce żebyśmy wszystkim Ślizgonom oprócz Smarkerusa wlali amortencje. Wiecie z krótkotrwałym skutkiem. To może być w sumie ciekawe, a zarazem śmieszne, łatwe, bo mogę sprawić, żeby napili się jednocześnie i w dodatku nikt nam nie udowodni, że to my*- uśmiechnąłem się szatańsko.

05.03.1977- sobota (13.00)
   Usiadłyśmy przy stole. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu Huncwotów. Czyżby zmienili miejsca? Po chwili jednak zauważyłam, że dopiero wchodzą do Sali z tymi swoimi szelmowskimi uśmiechami.
-Gdzie wy byliście?- zapytała Dorcas, kiedy chłopaki zajęli swoje miejsca.
-Nieistotne- Lunatyk wyglądał jakby niezwykle go coś bawiło.
-Wszyscy już są?- zapytał Łapa.
-Hmmm- James rozglądnął się po Sali.- Tak. W dodatku wszystko gotowe. Wyglądajcie jak gdyby nigdy nic- odezwał się cicho.
   Po chwili przy stole Ślizgów zapanowało ogromne poruszenie. Wszyscy z ciekawością (Huncwocie oczywiście udawaną) spojrzeliśmy w tamtą stronę. Wszyscy Ślizgoni, nie ważne czy chłopaki czy dziewczyny zaczęli wpatrywać się w Severusa z uwielbieniem. Zobaczyłam jak Zabini całuje go w policzek- automatycznie cały stół Gryffindoru wydał dźwięk oburzenia. Rzuciłam okiem na stół pedagogów. Profesor McGonagall siedziała oniemiała z otwartą buzią i wpatrywała się w zaistniałą sytuację. Przy stole węża zaczęły wzmagać się kłótnie. Wtedy profesor Slughorn, który ocknął się z osłupienia utworzył tarczę pomiędzy swoimi podopiecznymi, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Nagle wszystko się uspokoiło. Ślizgoni w osłupieniu patrzyli to na siebie to na Smarkerusa. Zabini z obrzydzeniem wycierał swoje usta w bluzę.
   Moje przyjaciółki wybuchły śmiechem, a ja razem z nimi. Huncwocie chwilę patrzyli na nas zdziwieni, ale dołączyli do naszej salwy śmiechu.
-Black! Potter! Lupin! Pettigrew!- usłyszeliśmy krzyk profesor McGonagall.
-Tak pani profesor?- zapytał James usiłując zachować powagę.
-Jak śmieliście posunąć się do czegoś tak obrzydliwego?!- krzyknęła zdegustowana.
-Nie rozumiem pani profesor?- zdziwił się szczerze Lupin.
-Mam rozumieć, że to nie wy?- oczy profesorki o mały włos nie wyskoczyły z orbit ze zdziwienia.
-Jak najbardziej proszę pani- Łapa popatrzył jej w oczy.
-nie wierzę! Więc kto to mógł zrobić?!- odeszła z powrotem na swoje miejsce.
-Oho. Ślizgoni się wściekli- Łapa wskazał na stół Slytherinu. Wszystkie nienawistne spojrzenia były wlepione w chłopaków.
-Ja bym się tym nie przejmował- James uśmiechnął się rozweselony.
   Po obiecie poleniuchowałyśmy z Huncwotami w PW, a kiedy Jamek, Syriusz i Dorcas musieli iść na trening poprosiłam wspaniałego rogatego trenera czy mogę ich obserwować, udaliśmy się na boisko.

05.03.1977- sobota (20.30)
   Zmęczeni weszliśmy do szatni. Czułem na sobie wzrok całej drużyny, ponieważ dzisiaj trenowaliśmy do upadłego całe trzy i pół godziny.
-Dobra. Słuchajcie. Wiem, że jesteście zmęczeni i źli na mnie, bo pomimo tego, że pogoda się trochę popsuła nie przerwałem treningu, ale prawda jest taka, że nie wiemy, w jaką pogodę przyjdzie nam grać na meczu w przyszłą sobotę, a chyba wszyscy chcemy zdobyć po raz kolejny puchar quidditcha, prawda?- zapytałem. Drużyna najpierw popatrzyła po sobie, potem rzucili okiem na mnie, a dopiero na koniec odparli zgodne „tak”.- To tyle. Strategię w teorii omówimy w piątek- zakończyłem. Pozwoliłem drużynie się przebrać, a sam wszedłem do pokoju kapitana, gdzie stało biurko, które całe zawaliłem pergaminami z taktyką i strategią.
   Usłyszałem jak głosy za drzwiami cichną. Wiedziałem, że Syriusz i Dorcas wybiorą się do Pokoju Życzeń, ponieważ przerwałem im wcześniejszą randkę. Ściągam z siebie ubłoconą szatę i zakładam podkoszulek. Po chwili słyszę jak drzwi do szatni znowu się otwierają. Czyżby ktoś czegoś zapomniał? Jednak, kiedy słyszę pukanie dziwię się. Myślałem, że po dzisiejszym treningu będą się trzymać z daleka, żebym nie wymyślił im jakiegoś zajęcia związanego z meczem jeszcze na jutrzejszy dzień.
-Proszę- mówię przypominając sobie o osobie stojącej za drzwiami. Do pomieszczenia wsuwa się przemoczona Lilka.- Nie musiałaś siedzieć tam na takim deszczu. Wiesz o tym?- pytam.
-Wiem, ale chciałam duchowo wesprzeć Dorcas w tym mokrym problemie- uśmiecha się przesuwając trochę bałagan z biurka i siada na nim twarzą do mnie.- Przypuszczałam, że będziesz tu, bo chociaż tak naprawdę taktyka jest skończona to mimo wszystko chcesz nad nią jeszcze pomyśleć i ją prześledzić, co?- unosi brwi. Siadam na krześle przy biurku.
-Fakt. Chciałem jeszcze nad tym trochę posiedzieć. Zresztą nie mam nic innego do pracy. Wiem, że Remus jest z Lottą, Peter okupuje kuchnię, a Dorcas i Syriusz no cóż- wzruszam ramionami.
-Może mogłabym dotrzymać ci towarzystwa?- pyta.
-Nie wolisz wysuszyć się w wieży?- marszczę czoło zdziwiony.
-Nie tylko ty nie masz, z kim posiedzieć. Co prawda skoro Peter jest w kuchni, to nie znaczy, że Kate też, ale wydaje mi się, że miała w planach wielki przegląd szafy, a ja nie mam na to dzisiaj ochoty- wzdycha.
-Skoro chcesz nudzić się w moim towarzystwie- postanawiam nie wnikać. Wstają i podchodzę do szafy gdzie ostatnio widziałem jakiś czysty kawałek papieru.
-James?
-Tak?
-Co jest takiego w lataniu na miotle? Co tak sprawia, że kochasz to i quiddith?- pyta.
-Nie umiem tego wyjaśnić. Tak po prostu jest- odwracam się do niej, ale teraz stoi dokładnie przede mną, zdecydowanie bardzo blisko. Wpatruję się jej w oczy. Są tak bardzo zielone i przenikliwe. Wydają się czytać wszystko z moich oczu. W tym konkretnym momencie nie umiem się powstrzymać. Bardzo powoli zbliżam swoją twarz do jej twarzy.
-Chyba ci już wybaczyłem- szepcę i moje usta dotykają jej warg. Zarzuca mi ręce na szyję. Tak bardzo tęskniłem za tym. Dopiero teraz rozumiem jak bardzo za nią tęskniłem. Jak bardzo tęskniłem za jej dotykiem, za jej ciałem, które mogę tulić. Mógłbym trwać tak w nieskończoność. Stać tak i nie przypominać sobie, że gdybym wybaczył jej wtedy w pociągu nie musiałbym podświadomie czekać na ten moment.  Nagle Lily odsuwa się ode mnie.
-Hmmm… To była jakaś prezentacja? Czy tak się właśnie czujesz jak latasz na miotle?- zapytała z szerokim uśmiechem.
-Niezupełnie. Kiedyś ci pokażę- odwzajemniam uśmiech. Nagle jej uśmiech znika.- Liluś? Co się stało?
-Nie chcę cię znowu stracić. Nie chcę żeby to skończyło się tak jak ostatnio- wzdycha i wtula twarz w moją koszulkę.
-Nie pozwolę na to- przytulam ją mocno chcąc obronić przed całym złem tego świata. Nagle do głowy wpada mi pewien pomysł.- A może niech to na razie zostanie naszą słodką tajemnicą.
-Nikt nie będzie wiedział o nas?- słyszę jej przytłumiony głos.
-Tajemnice są często słodkie- mówię wtulając twarz w jej rude włosy.
-Kocham cię bardzo i tęskniłam za nami- słyszę jeszcze.
-Też cię kocham. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo- i tkwimy tak jeszcze przez jakiś czas. W moim „gabinecie” przytuleni do siebie tak bardzo, że nie do rozdzielenia.

***

* nie wiem, która z dziewczyn to wymyśliła, ale dziękuję za pomoc PaKi i Pannie Zgredkowej.
Uwaga! Uwaga!
   Właśnie stworzyłam najdłuższy w historii tego i chyba każdego mojego bloga post. Zajął praktycznie całe 6 stron Worda. 
Post z dedykacją dla dwóch wpisanych powyżej dziewczyn :D.
Mam ogromną nadzieję, że rozdział się podoba i liczę na dużo komentarzy.
Pozdrawiam;
Gabrysia M.


niedziela, 1 lutego 2015

18. Każdy mówi coś od siebie.



2 lutego- środa (7.30)
   Lotta!- usłyszałam wołanie Kate.- Mogłabyś się pośpieszyć?
-Już wychodzę- zawołałam. Wyszłam z łazienki i z mojego zapasu przekąsek wyjęłam pasztecika dyniowego.
-Będziesz jeść przed śniadaniem?- zdziwiła się Alicja.
-Muszę zażyć lekarstwo, a nie mogę go brać na pusty żołądek- wyjaśniłam przeżuwając pasztecik. Wyciągnęłam pojemniczek na tabletki. Zajrzałam do niego. Było puste. Zbladłam.
-Coś się stało?- zapytała Dorcas.
-Skończyły się- szepnęłam.- Muszę iść…- podniosłam głowę. Dziewczyny patrzyły na mnie zdziwione.- do pani Poufry.
   Wybiegłam z dormitorium, a potem przeszłam pod portretem Grubej Damy. Szybkim krokiem ruszyłam do SS.
-Panna Lshandt? Co tu robisz?- zdziwiła się pani Poufry.
-Tabletki mi się skończyły- pokazałam jej pojemniczek.- Pielęgniarka go zabrała.
-Poczekaj tu. Zaraz go napełnię- pani Poufry weszła do swojego gabinetu. Stałam koło parawanu… Moment. Co tu robi parawan? Wstrząsnął mną dreszcz. Za parawanem chyba ktoś się właśnie obudził, ponieważ usłyszałam jęki. Rzuciłam oko na drzwi, za które weszła pielęgniarka. Nie widać było czy już wychodzi. Postanowiłam zajrzeć za parawan. Stanęłam jak wryta. Na łóżku leżał Remus.

2 lutego- środa (7.45)
Obudziłem się jęcząc przeciągle. Wszystko bolało mnie po wczorajszej pełni. Jak zwykle nic nie pamiętałem. Za parawanem rozległ się szelest. To pewnie pani Poufry krząta się po SS. Jednak po chwili parawan uniósł się. To Charlotta stała za parawanem. Czy to możliwe, że James powiedział jej o moim "futerokowym problemie"?
-Remus? A co ty tutaj robisz?- zapytała zdziwona. Odetchnąłem w myślach. Jednak nic nie wiedziała.
-Chyba raczej to ja powinienem zadać to pytanie- odpowiedziałem chłodno. Zauważyłem, że zaczęła przygryzać wargę.
-Ja...
-Panno Lshandt?- pani Poufry ją wybawiła. Pielęgniarka popatrzyła na mnie. - Ona wie?- pokręciłem głową przecząco.- No cóż. To musicie wyjaśnić sobie sami. Charlotto- zwróciła się do Lotty.- Niestety skończył mi się zapas tabletek. Posłałam sowę do Munga prosząc o przesyłkę. Powinni przysłać ją jeszcze dziś. Musisz tu zostać. Proszę jej popilnować panie Lupin- zwróciła się do mnie i wyszła.
- Chyba tu trochę posiedzisz- wskazałem jej krzesło obok mojego łóżka.- O jakie tabletki chodziło Poufy?- zapytałem jej zaintrygowany. Znowu zaczęła gryźć wargę.
-Czy to jest tajemnica?- zapytałem, a ona kiwnęła głową na znak, że tak.- Czy mogę ją poznać?- zapytałem. Westchnęła głęboko. Usiadła na krześle, które jej wskazałem.
-To było dawno. Miałam młodszą siostrę. Miała na imię Chile. Była tylko dwa lata mniejsza niż ja. We Francji często jest ciepło,  dlatego już wczesną wiosną bawiłyśmy się na podwórku. Jednego z takich dni obserwowała nas mama siedząca na ganku. Za płotem była ulica.  Chile pobiegła po piłkę, którą rzucałyśmy. Drogą jechał rozpędzony samochód, który prowadził jakiś mugol. Wtedy samochód wyjechał z trasy. Wjechał na podwórko. Potrącił Chile, która umarła na miejscu- po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Jednak wiedziałem,  że to nie koniec opowieści. - Wtedy zaczęły się moje problemy.  Byłam siedmioletnią dziewczynką, która na własne oczy widziała śmierć ukochanej młodszej siostrzyczki. Miałam depresję. Nie wiem dlaczego, ale nadal muszę zażywać tabletki. Teraz już tylko czasem mam napady histerii. Nie mów nikomu, dobrze?- popatrzyła na mnie prosząco.
-Nikomu nic nie powiem- obiecałem.- zdradziłaś mi swój sekret. Dlatego ja też powiem Ci mój- popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. - Kiedy byłem mały,  mój tata miał utarczki z wilkołakiem.  Podczas jednej z pełni podrapał mnie. Od tego czasu jestem wilkołakiem. Gdyby nie to, że Dumbeldore jest dyrektorem to pewnie by mnie tu nie było- uśmiechnąłem się smutno czekając aż się przestraszy i wybiegnie.  Ona jednak siedziała na krześle i chyba analizowała to, co właśnie jej powiedziałem.
-Czy to, że jesteś wilkołakiem ma jakieś znaczenie Remusie?  Jesteś taki tylko raz w miesiącu.  Dla mnie nie jest ważne to, kim jesteś tylko to, jaki jesteś-powiedziała do mnie poważnie.-  Przyjaźnisz się z Jamesem. Mam nadzieję, że zgodzisz się żebym ja została twoją przyjaciółką- Wstała z krzesła i podeszła do łóżka. Przesunąłem się,  a ona usiadła obok mnie uśmiechając się.
   To, co ona mi powiedziała o tym, że mnie akceptuje, ja układałem sobie w głowie wyobrażając sobie, że mówi mi to Ann...
-Mogę Ci mówić Charlie?- zapytałem,  a ona uśmiechnęła się. Uznałem to za zgodę.

2 lutego - środa (9.00)
   Kierowałem się właśnie na zielarstwo razem z Łapą i Glizdogonem,  kiedy usłyszałem wołanie Evans. 
-James! Zaczekaj! Muszę Ci coś powiedzieć!- usiłowała nas dogonić. 
-Rogaczu. Porozmawiaj z nią.  W końcu pomogła ci w nocy- odezwał się Syriusz.  Nie wspominałem im o tym, co powiedziałem Evans. Od razu zaczęliby myśleć nie wiadomo, co.
-No dobra. Dołączę do was zaraz- powiedziałem do reszty.  Evans mnie dogoniła. - Co chciałaś? - złożyłem ręce na piersiach z powodu chłodu.
-Zapytać czy pamiętasz,  co mi wczoraj powiedziałeś- zapytała patrząc wyczekująco. 
-Pamiętam- odpowiedziałem niezbyt pewnie. Miałem nadzieję, że pozwoli mi o tym zapomnieć, jednak najwyraźniej myliłem się.
-James- popatrzyła mi w oczy. Oj no błagam niech tak na mnie nie patrzy.- Pomyślałam nad tym i stwierdziłam, że skoro czekałeś na mnie ponad pięć lat to ja też mogę poczekać choćby nie wiem ile trwało składanie twojego serca, a jeżeli zdecydujesz, że mogę ci pomóc to mi powiedz- odsunęła się ode mnie krok. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że stała zaledwie kilka centymetrów ode mnie.
-Dziękuję… Lily- powiedziałem wzruszony tym, że akceptuje moje postanowienie.
   Odwróciłem się i odszedłem z powrotem do Łapy i Glizdogona. Nic sobie nie robiłem z tego, że ludzie patrzyli na mnie z rozdziawionymi buziami. Już się przyzwyczaiłem. No, ale cóż. Nie codziennie można zobaczyć jak Lily Evans prawie całuje swojego byłego chłopaka Jamesa Pottera. No nie?
-Co chciała od ciebie Evans?- zapytał Łapa.
-Powiedzieć mi, że poczeka na mnie chociażby nie wiadomo ile miało to trwać- odpowiedziałem wchodząc do szklarni i zajmując swoje miejsce.

2 lutego- środa (10.10)
   Wyszłam ze szklarni i popatrzyłam w niebo. Było zachmurzone, jednak nie byłam pewna czy będzie śnieg czy deszcz. Mimo wszystko nie chciałam tego sprawdzać, więc szybko zaczęłam biec do zamku. Dziewczyny puściły się za mną pędem. Wbiegłam do zamku śmiejąc się.
-Co cię napadło?- za mną wbiegła Dorcas, a potem Kate i Alicja.
-Po prostu miałam ochotę pobiegać- uśmiechnęłam się. Nie dałam dziewczynom odpocząć od razu ruszając do Sali, w której miałyśmy mieć transmutację.
-Ej, dziewczyny. Widziałyście dzisiaj Charlottę, po tym jak rano wybiegła?- zapytała Alicja dysząc ciężko.
-Nie. No, ale na pewno miała jakiś powód- odpowiedziała jej Kate.
   Nie wdawałam się w dyskusję. Nie chciałam im mówić, że Charlotta ukrywa przed nami coś istotnego. Najpierw sama musiałam się tego dowiedzieć.

2 lutego- środa (16.00)
   Siedziałem w PW razem z Jamesem i Peterem. Jakąś godzinę temu Chalotta przyszła tutaj, ale zostawiła nas szybko i udała się do swojego dormitorium. Dziewczyny siedzą tam teraz tak jakby bały się do nas dosiąść. Czekaliśmy na Remusa, który miał wyjść z SS. Nigdy nie chce żebyśmy po niego przychodzili, bo bla bla bla bla.
   Przejście pod portretem otworzyło się i dołączył do nas Lunatyk.
-Cześć chłopaki. Wydarzyło się coś ciekawego?- zapytał siadając w fotelu.
-U nas nie- odezwał się Rogacz prześwietlając go wzrokiem.
-Czy my o czymś nie wiemy?- zapytałem zaintrygowany. Co mógł robić Lunio leżąc w SS. W sumie sądząc po tym, że jego blada twarz przybrała różowawą barwę coś musiało się dziać.
-Charlotta dotrzymywała mi towarzystwa, bo…
-Cicho. Nie powinieneś mówić, dlaczego- syknął Jamek. Popatrzyłem na niego.
-Niby, czemu?- złożyłem ręce na piersiach jak obrażony pięciolatek.
-Temu, że jeśli Szarlotka będzie chciała wam powiedzieć to powie- odpowiedział James głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-No dobra- westchnąłem zawiedziony. A już myślałem, że dowiem się jakichś pikantnych szczegółów z jej życia.- Wiecie, co? Idę po Dorcas. Dawno nigdzie jej nie zabrałem- wstałem z kanapy i podszedłem do schodów. Rzuciłem na nie zaklęcie mrożące i wspiąłem się do dormitorium dziewczyn. Zapukałem.

2 lutego- środa (16.15)
   Uczyłam się na Zaklęcia, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Podniosłam się z westchnieniem. W takim tempie nigdy się tego nie nauczę. Otworzę drzwi i wracam do nauki- pomyślałam. Podeszłam do drzwi i otworzyłam. Za nimi stał Syriusz. Chyba jednak się nie pouczę- stwierdziłam.
-Co cię sprowadza w nasze progi?- zapytałam.
-Opcja zabieram cię stąd, jeszcze nie wiem gdzie, ale zabieram- uśmiechnął się po huncwocku i nie czekając na moją reakcję pociągnął mnie za rękę i zbiegł ze mną po schodach, a potem wybiegliśmy przez portret Grubej Damy.
- Syriuszu! Zaczekaj! Nie nadążam!- krzyczałam nie śmiejąc się z nieznanego mi powodu. Zatrzymaliśmy się dopiero przy Pokoju Życzeń. Syriusz przeszedł trzy razy wzdłuż ściany, potem otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Znajdowaliśmy się w mugoskim Wesołym Miasteczku. Usłyszałam, że Syriusz zamyka drzwi.
-Co my tu robimy?- zapytałam zdziwiona.
-Bawimy się słońce- Syriusz przyciągnął mnie do siebie i łapczywie wpił się w moje usta.
   Założyłam mu ręce za szyję. On objął mnie w tali. Mogłabym stać tak obok niego całą wieczność. Całować go, przytulać się, należałabym do niego, a on do mnie. Cokolwiek byle by być z nim. Odsunął się ode mnie. Wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku diabelskiego młyna.
-Skoro się bawimy to musimy skorzystać z Wesołego Miasteczka- uśmiechnął się do mnie.
-Ale Syriusz! Ja mam lęk wysokości!- zawołałam. Zbliżył swoje usta do mojego ucha.
-Będę przy tobie skarbie- szepnął uwodzicielsko.
   Nie opierałam się więcej. Wjechaliśmy na samą górę. Diabelski młyn zatrzymał się.
-Co się stało?!- krzyknęłam przestraszona.
-Nie denerwuj się- Syriusz objął mnie w pasie. Pokazał mi, że całe wesołe miasteczko znikło, a my (nadal na diabelskim młynie) znajdujemy się na plaży wpatrując w zachód słońca.- Kocham cię Dorcas- Łapa popatrzył mi w oczy. Ciepło rozlało mi się po całym ciele. Powiedział to do mnie po raz pierwszy, od kiedy jesteśmy parą, a to już pond rok.
- Ja też cię kocham Syriuszu- pocałowałam go lekko w usta, a potem przytuliłam się do niego i razem z wysokości obserwowaliśmy jak słońce znika za horyzontem.

3 lutego- czwartek (1.30)
   Leżałyśmy wszystkie w swoich łóżkach i zamartwiałyśmy się o Dorcas, która wyszła z Syriuszem zaraz po szesnastej i do tego czasu nie wróciła. Zazdrościłam jej trochę. Ja i Peter byliśmy tylko na dwóch randkach, a od tego czasu jesteśmy parą tylko ze zwykłego przyzwyczajenia. Nie wiem czy to ma sens, ale nie umiem z nim zerwać, bo mi na nim zależy.
   Usłyszałyśmy jak ktoś otwiera drzwi do dormitorium. Do pokoju weszła roześmiana Dorcas.
-Gdzie ty się podziewałaś do cholery?!- Lily naskoczyła na nią od razu.
-Oj no byłam z Syriuszem w Wesołym Miasteczku- Dorcas nie przestawała się uśmiechać.
-Co robiliście? - zapytała Alicja.
-Najpierw wyjechaliśmy Diabelskim Młynem tak,  że znajdowaliśmy się u góry,  a potem Syriusz zmienił widok.  Nadal siedzieliśmy w Młynie, ale wpatrywaliśmy się w zachodzące słońce na plaży i on powiedział, że mnie kocha, a ja powiedziałam mu,  że też go kocham i tak siedzieliśmy przytuleni do siebie.  Straciłam poczucie czasu.  Przepraszam- mimo wszystko jej głos zdradzał, że nie jest jej przykro.  W sumie nie powinno.
   Później jeszcze chwilę rozmawiałyśmy o chłopakach, ale szybko zasnęłyśmy wyczerpane ciężkim dniem.

***
Happy Birthday!

 Witam wszystkich zgromadzonych!!! 
Dziś obchodzimy dokładnie rok od założenia tego bloga!!! 

Jestem niesamowicie podekscytowana faktem,  że to już rok tu piszę.
      Dziękuję wszystkim odwiedzającym za to, że są,  za to, że mam, dla kogo pisać.  
    Dziękuję moim wspaniałym przyjaciółkom, że dzięki wam mam ochotę się wysilać i pisać coraz dłuższe posty. 
    Dziękuję też mojej innej przyjaciółce Absailer za to,  że stworzyła szablon na tego bloga pomimo, że ma własne sprawy. 

Jesteście wspaniali.  Cieszę się,  że tu z wami jestem. 

Rocznicowy post z dedykacją dla: PaKi.  Gdyby nie ty ten blog nigdy by nie powstał kochana.

Gabrysia M.
PS. Nazwa posta jest taka,  a nie inna tylko z powodu rocznicy.
PS2: Przez nowy szblon wyszło tak mało posta.... Niestety nie umiem pisać dłuższych ;D.

 Nie jest to jakiś szczególny filmik, 
po prostu sobie taki wymyśliłam.
 Możecie krytykować ile wlezie.