Dziś 7.11.1976
czyli tydzień po balu, a ja nadal go odsypiam. Tańczyłem z Lily. Czułem się jak
we śnie. A co do snu. Chyba już powinienem wstawać. Zaraz śniadanie.
Wstałem.
Przygotowałem się, akurat, kiedy wychodziłem z łazienki reszta się budziła.
-Zbierajcie się. Zaraz wychodzimy na śniadanie- powiedziałem
i usiadłem na łóżku. Nie musiałem przygotowywać książek, ponieważ dziś jest
niedziela.
-Mamy jeszcze godzinę- stwierdził Syriusz spoglądając na swój
budzik i opadając z powrotem na poduszki.
-Nie, bo mam pomysł. W szkole zrobiło się nudno. Nie możemy
pozwolić, aby zapomniano o Huncwotach- powiedziałem. Syriusz Energicznie się
podniósł. Jego oczy świeciły się.
-Zamieniam się w słuch- patrzył na mnie uważnie.
-Kiedy ostatnio przeglądałem książkę z eliksirami znalazłem
coś takiego jak eliksir tęczy. Nie jest jakoś specjalnie trudny, a robi się go
w pół godziny. Więc jeśli się pośpieszycie to zdążymy go zrobić, a potem wlać
do kielicha z piciem dyrektora- wyjaśniłem im swój plan.
-Ale jak go wlejemy?- zapytał mnie wątpliwie Peter.
-To już zostawcie mnie- i spojrzałem na nich wzrokiem pt.
,,Piszecie się?’’
-Jak najbardziej. Daj nam po pięć minut- Syriusz już był w
łazience. I rzeczywiście. Piętnaście minut potem wszyscy kierowaliśmy się do
PŻ.
Przygotowaliśmy
eliksir i nalaliśmy do trzech buteleczek. Postanowiliśmy jeden wykorzystać dziś,
a resztę zostawić na wszelki wypadek. Udaliśmy się do WS. Wszyscy już tam byli.
Chłopaki popatrzyli na mnie zastanawiając się jak mam zamiar to zrobić.
Wiedzieli jednak, że dla mnie nie ma rzeczy nie możliwych.
Usiedliśmy przy
stole, a ja wlałem do mojego kielicha eliksir. Chłopaki byli nieźle zdziwieni.
-Co to?- zapytała mnie Lily, która widziała jak wlewam
eliksir. Był jednak w nie przeźroczystej buteleczce, więc nie mogła go poznać.
-To, co wlewałem? To jest eliksir na przeziębienie. Mam
katar, a nie chcę się rozchorować- i żeby to udowodnić kichnąłem. Lily
przestała się przypatrywać mi zdziwiona. Wziąłem kielich i przyłożyłem do ust.
Kiedy był tuż przy ustach wypowiedziałem szeptem zaklęcie. Napoje mój i wujka
Albusa zamieniły się. Akurat, kiedy dyrektor zamierzał się napić. I napił.
-Aaaaa!- krzyknęła profesor McGonagall. Wszyscy spojrzeli na
stół nauczycieli. A tam broda Dumbeldore’a mieniła się wszystkimi kolorami
tęczy. Z Syriuszem przybiliśmy sobie piątki pod stołem. Wszyscy się śmiali.
Nawet Dumbeldore. Tylko oczywiście jednej osobie nie było do śmiechu.
-Lupin, Pettigrew, Black i Potter! Co wy sobie myślicie! To
oburzające!- denerwowała się profesor McGonagall.
-Ależ Minewro. Spokojnie. To było bardzo zabawne- stwierdził
dyrektor.- I myślę, że chłopcy zasługują na to, aby dostać po pięć punktów za
stworzenie doskonałego eliksiru.
Popatrzyłem na
chłopaków. Ale fart. Nie dość, że kawał się udał, to jeszcze się podobał i
dostaliśmy punkty zamiast szlabanu. Jaki piękny dzień. Reszta śniadania była
spokojna. Wyszliśmy z WS.
-Czyli nie jesteś przeziębiony?- zapytała Lily łapiąc mnie
za rękę. Poczułem dreszcz (jeszcze się nie przyzwyczaiłem).
-Nie. To było na potrzeby planu- powiedziałem, a ona
pocałowała mnie.
-Więc nie muszę się martwić, że się zarażę- uśmiechnęła się.
Weszliśmy do PW. Zajęliśmy wszystkie miejsca siedzące. Lily usiadła na swoim
ulubionym fotelu, a ja na ziemi opierając się o jej nogi. Wszyscy odrobiliśmy
zadania wczoraj, więc dziś mieliśmy wolny dzień.
-Co robimy?- zapytał Syriusz.
-Nie wiem. Trochę się po lenimy, a potem się coś wymyśli-
stwierdziła Ann.
-Czy myślicie, że te białe palmy za oknem to oznaka tego, że
potrzebuję okularów czy naprawdę pada śnieg?- zapytał Lunatyk.
-ŚNIEG!- Dorcas poderwała się z miejsca i podbiegła do okna.-
To jest najprawdziwszy śnieg!
-Ale jest dopiero początek listopada- stwierdził Peter.
-No to, co? To nie zmienia faktu, że pada śnieg!- Dorcas kochała
ten biały puch i kiedy byliśmy mali zawsze ciągnęła mnie w największe zaspy. A
potem oboje byliśmy chorzy i musieliśmy sobie odpuścić zaspy przez najbliższe
dwa tygodnie.
-Biedna sowa-
powiedziała nagle Lily.- Dor. Otwórz jej. Może znajdzie odbiorcę w środku.
Inaczej zamarznie- Dorcas zrobiła to, o co poprosiła ją Lily.
-To sowa Johna- stwierdziłem. To rzeczywiście była sowa Johna.
Podleciała do mnie i pozwoliła odwiązać list.
7.11.1976r.
Jamesie i Dorcas!
Nazywam się Clarie McGwen i jestem
narzeczoną waszego brata. Nie pisałabym pewnie. Wolałabym napisać w
przyjemniejszych okolicznościach jednak na razie nie jestem jego rodziną i nie
jestem upoważniona do wielu rzeczy, dlatego musicie pojawić się w św. Mungu. Wczoraj,
kiedy John wracał z pracy drogi były już pokaźnie oblodzone i wasz brat
niestety wpadł w poślizg. Był jedynym, który ucierpiał. Jak na razie nie
odzyskał przytomności. Trzeba podpisać jakieś papiery, a ja nie mogę nic
zrobić. Dlatego musicie przyjechać. Jeśli chcecie weźcie ze sobą przyjaciół.
Napisałam do Dumbeldora. Przeteleportujecie się jego kominkiem. Będę na was
czekać.
Clarie
- Idziemy!- zakomendowałem i wstałem z podłogi.
Udaliśmy się do
gabinetu dyrektora, z którego siecią Fiut dostaliśmy się do szpitala. Tam
czekała już na nas Clarie. Uzdrowiciele podali mi dokumenty dotyczące badania
niezbyt przyjemnego. Otóż chcieli otworzyć głowę Johna. Istniało jednak duże
prawdopodobieństwo, że po tym zabiegu straci pamięć.
-Nie zgadzam się- powiedziała Dorcas. Wszyscy uzdorwiciele
popatrzyli na nią jak na wariatkę.
-Przecież on może bez tego umrzeć- jakiś starszy pan zaczął tłumaczyć
naszej dziesiątce (ja, Dorcas, Lily, Syriusz, Ann, Remus, Kate, Peter, Alicja i
Clarie) jakie jest prawdopodobieństwo śmierci w tym przypadku.
-Chcę go zobaczyć- przerwałem mu.- Mogę się z panem założyć,
że wyzdrowieje w ciągu pięciu minut dzięki mnie- wyciągnąłem rękę. Uzdrowiciel
zaśmiał się i podał mi rękę.
-O 10 galeonów- powiedział. Ale jest pewien swojej wygranej.
Zaprowadził mnie do Sali gdzie leżał John. Zacząłem jeździć w powietrzu –tuż nad
ciałem Johna- ręką. Nad samym środkiem głowy zatrzymałem ją i pstryknąłem
palcami. John w sekundę się obudził. Uzdrowiciel nie mogąc mi uwierzyć
przebadał go. John był cały i zdrowy. Uzdrowiciel wypisał go, a ja dostałem 10
galeonów. Kiedy wyszliśmy Sali.
-Dlaczego on dał ci 10 galeonów?- zapytał mnie mój brat.
-Bo założyłem się z nim, że wyleczę cię ciągu pięciu minut-
powiedziałem. Pożegnaliśmy się z Jonem i Clarie i po kolei wchodziliśmy do
kominka, aby wrócić do szkoły.
*********************************************************************************
I?
Co o tym myślicie?
Nie wysiliłam się prawda? Wiem. Ale już nie mogę się
doczekać, aż w końcu wyślę ich na święta do domów. To będzie dopiero post.
Ale jak na razie mamy tylko to. Napiszcie mi w komentarzach,
co o tym myślicie.
Gabrysia M.
Rozdział bardzo fajny, podobał mi się :D E jakim cudem on go uzdrowił???????
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę super :D Fajny kawał i oczywiście cudny Dumbledore <3 ale zastanawiam się jak on go wyleczył? i dawaj szybko te święta ;)
OdpowiedzUsuń