piątek, 1 stycznia 2016

22. Wakacji ciąg dalszy.



   Stałem w przedpokoju i rozmawiałem z Johnem. Zwołaliśmy zebranie Zakonu Feniksa akurat, kiedy mój brat wrócił ze spaceru ze swoją narzeczoną. Trochę się wkurzył, no ale trudno. To też mój dom… a nawet bardziej mój, bo to na mnie zapisali go rodzice.
-Nadal nie rozumiem dlaczego najpierw nie omówiłeś tego ze mną- wzdycha mój brat przecierając oczy.
- Nie było cię. A nie ma czasu na zwlekanie- staram się zachować spokój, a to nie jest łatwe, kiedy wkurzasz się coraz bardziej.
-No dobrze. Mogę chociaż wiedzieć za ile tu będą?- pyta poddając się. Dokładnie w tym momencie przez komin wpada dyrektor.
-Tak jakoś teraz- wyszczerzam zęby w huncwockim uśmiechu.
-Witajcie chłopcy- podchodzi do nas wujek Albus. Jamesie co tak ważnego się dowiedziałeś, że zwołałeś natychmiastowe spotkanie?- pyta patrząc na mnie ciepło ponad okularami.
-Opowiem to dopiero, kiedy wszyscy już będą. Z Lilką słyszeliśmy ciekawą rozmowę- wyjaśniłem.
-A więc gdzie jest miejsce spotkania?- uśmiechnął się.
-W Sali konferencyjnej. Tej na pierwszym piętrze- odpowiadam.
   Dyrektor rusza na wyznaczone przeze mnie miejsce po drodze zaczynając rozmowę z moim bratem. Stoją w holu w oczekiwaniu na następnych członków Zakonu Feniksa. Myślę nad tym, co powiem na spotkaniu. To oczywiste, że Voldemort planuje coś dużego, ale trzeba się dowiedzieć co. Nie możemy czekać, aż minister się za to weźmie, bo ten koleś sika w gacie za każdym razem jak wypowie się imię tego mordercy. Może to i niebezpieczne o nim mówić, ale strach przed imieniem wzmacnia strach przed osobą, która je nosi… czy coś w ten deseń. Słyszę ciche pukanie do drzwi. Podchodzę bliżej.
-Kto tam?
-Frank Longbottom- słyszę głos za drzwiami.
-Podaj hasło- proszę, ponieważ tego wymagają środki bezpieczeństwa ustalone przez Zakon Feniksa.
-Feniks- otwieram drzwi i wpuszczam Franka do środka. Tłumaczę mu gdzie ma się udać.
   Kiedy stwierdzam, że są już wszyscy członkowie udaję się do Sali konferencyjnej i po pozwoleniu Dumbeldora mówię co ja i Lily usłyszeliśmy.
-Voldemort jest zdolny do tego, żeby skrzywdzić nas wszystkich. Nie mogę na to pozwolić- kończę.
-Jednak to nadal za mało żebyśmy biegli na niego nieprzygotowani- mówi czarodziej, którego nazwiska nie znam. Wiem tylko, że jest w zakonie od miesiąca i pracuje w biurze ministra przez, co ma stały dostęp do informacji zatajanych przez władze.
-Nie możemy też siedzieć z założonymi rękami i czekać aż nas dopadnie! Wszyscy będziemy martwi!- po raz pierwszy od początku spotkania odzywa się Lily. Nadal nie jestem zadowolony z faktu, że dziewczyny też dołączyły do zakonu jednak nie miałem nic do gadania.
-Spokojnie- odzywa się dyrektor wyczuwając, że zaraz możemy rozpocząć kłótnię. Pan Revis ma rację. Nie możemy wystawiać się z motyką na słońce pomimo, że tak jak ty Jamesie uważam, że to dosyć poważne, co słyszeliście. Jednak jeśli już jesteśmy na spotkaniu chętnie się dowiem czego nasi informatorzy się dowiedzieli- skierowuje swój wzrok na Kingsley’a i Artura Wesley’a.
-W ministerstwie aż huczy od tego, co Czarny Pan wyprawia jednak wszyscy trzymają język za zębami jeśli chodzi o poważniejsze występki- odzywa się Artur.
-Minister nie pozwala aby coś, co może sprawić, że jego posada będzie zagrożona wyszło na światło dzienne- zgadza się Kingsley.- Mówi ludziom to, co chcą usłyszeć.
-A czego ty się dowiedziałeś Franku?- Dumbeldore zwraca się do Franka Longbottom’a, kiedy w czerwcu zakończył szkołę, a odkąd naszego poprzedniego informatora, który obserwował Śmierciożerców… pozbyto się, Frank się tym zajmował. To była tak naprawdę najbardziej niebezpieczna „posada” w zakonie on jednak się tym nie przejmował. Tylko Alicja drżała o niego ze strachu, że może skończyć jako martwa marionetka.
-Chłopaki mają rację. Czarny Pan szykuje coś większego, a Śmierciożercy chodzą jak w zegarku i nie wypadają byle, kiedy żeby pozabijać niczemu winnych mugoli- zaczyna Frank.- Jednak musze przyznać, że Voldemort jest w gorszym humorze niż zazwyczaj. Możliwe, że to dlatego dwóch BYŁYCH przyjaciół Lilki planuje napad. Fakt, kiedy ich obserwowałem zauważyłem, że Czarny Pan wyżywa się na dwóch swoich poddanych w szczególności. I to by się nawet zgadzało. Obaj przyjaźnili się z dziewczyną z mugolskiej rodziny- marszczy czoło jakby układał trudne puzzle, a ktoś zabrał mu obrazek z podpowiedzią.
-Ciekawe- unosi brwi Dumbeldore.
-Nie rozumiem tylko czego oni chcą od Lilki- zabiera głos Alicja.
-Dzięki niej dotrą do Jamesa- wyjaśnia dyrektor. Profesor McGonagall ze zrozumieniem kiwa głową.
-Nie możemy na to pozwolić jednak tutaj Czarny Pan nie dostanie Pottera, a szkoła też jest pilnie chroniona- oznajmia nauczycielka.
-Właściwie, za pozwoleniem przerwę pani profesor- wtrąca się Frank- ale Sami- Wiecie-Kto nie jest głupi, wie, że ciężko będzie zdobyć Jamesa. Jednak jest w stanie zrobić wszystko…. Dlaczego nie wiemy po co jest mu Potter?- pyta zbaczając z tematu.
-Dlatego, że to niebezpieczne. Nie tylko my mamy szpiegów i informatorów Franku- mówi spokojnie Dyrektor.
-Czy mamy więc jakiś konkrety plan?- zwraca się do dyrektora milcząca jak dotąd Molly.
-Niestety na razie nie możemy nic zaradzić- profesor pociera zmęczone oczy.- Dziękuję wszystkim za przybycie i do zobaczenia na spotkaniu, o którym jeszcze was poinformuję- wszyscy podnoszą się i zbierają do wyjścia rozmawiając między sobą.

***

9.08.1977- poniedziałek (11.30)
    Podnoszę się z łóżka zaspany. W domu jest cicho, więc wiem, że wszyscy jeszcze śpią, albo są naprawdę cicho. Wchodzę do łazienki i biorę zimy prysznic, żeby się otrzeźwić. Później ubieram się i staję przed lustrem. Układam moje włosy w „artystyczny nieład” i wychodzę z pokoju. Wchodzę do sypialni Syriusza i widzę, że mój przyjaciel nie ma zamiaru wstawać, ponieważ głowę chowa pod poduszką. Podchodzę bliżej wyczarowuję sobie pióro i zaczynam łaskotać go po twarzy, wcześniej odsuwając poduszkę. Jego mina jest zabójcza więc ledwie daję radę powstrzymać się przed wybuchnięciem śmiechem. Zwłaszcza wtedy, kiedy usiłując wstać zaplątuje się w kołdrę i upada na podłogę.
-POTTER! JESTEŚ MARTWY!- woła wstając wściekły z ziemi. Wybucham śmiechem i  wychodzę od niego. Kieruję swoje kroki do pokoju Remusa jednak, kiedy mam już je otworzyć Lunatyk wychodzi.
-Byłem obudzić już Petera. Powiedziałem, że jak nie wstanie to nie dostanie śniadania, więc, spoko- mówi zanim zdążę się odezwać.
-Okey. A dziewczyny?- pytam. Przyjaciel wzrusza ramionami, więc wchodzę do pokoju naprzeciw jego, gdzie śpi Lily. Widzę rude loki wystające z pod koca. Przypuszczam, że było jej ciepło w nocy. Odkrywam ją powoli, a ona nie reaguje, więc całuję ją w czoło. Odgania mnie jak natrętną muchę. Całuję ją znowu tym razem w nos. Uchylam się zanim udaje jej się mnie uderzyć. Cmokam ją w usta, a potem odsuwam się. Mruczy coś nie zrozumiale.
-Liluś, czas wstawać- szepczę jej do ucha odgarniając włosy.
-Jeszcze pięć minut- przewraca się na bok.
-Zaspałaś na eliksiry- mruczę.
-O cholera!- zrywa się jak oparzona.- Ślimak mnie zabije!- i dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że są wakacje.- James!- woła oburzona i uderza mnie w ramię.
-No co Liluś?- obejmuję ją w pasie i przyciągam bliżej siebie.
-Obudziłeś mnie w bardzo nie ładny sposób- mówi dźgając mnie palcem w klatkę piersiową.
-Postaram się zachowywać lepiej- uśmiecham się do mniej patrząc w jej oczy przez co moje okulary zsuwają się niebezpiecznie z nosa. Lily mi je poprawia i całuje.
-Zaraz zejdę na dół- cmoka mnie jeszcze w usta i wypycha mnie za drzwi. Słyszę jak ktoś krząta się w kuchni, więc tam schodzę i widzę jak Dorcas z Syriuszem przygotowują „śniadanie”. Chrząkam głośno.
-Rogacz- uśmiecha się Syriusz.
-Wszystko już gotowe braciszku- mówi Dorcas nawet na mnie nie patrzy. Siadam przy stole, a chwilę później pojawia się reszta moich przyjaciół. Zaczynamy jeść śniadanie, kiedy przerywa nam pukanie do drzwi. Przeżuwam swojego tosta nie zwracając na to uwagi.
-Może byś otworzył- mówi Remus.
-Merlinie. Już nawet zjeść w spokoju nie można- wstaję i idę otworzyć drzwi. Nie zastanawiając się nad tym, że to może być Pułapka otwieram drzwi. I wtedy się coś na mnie rzuca.
-Jimmyyyyyyy- jedyne co widzę to blond włosy, ale po tym pełnym entuzjazmu pisku poznaję Charlottę.
-No cześć Lotta- śmieję się.
-Co tam? Zeszliście się już z Lily?- mruga.
-Już dawno- wyszczerzam się. Z kuchni wychodzi reszta moich przyjaciół. Dziewczyna odsuwa się ode mnie i podchodzi do reszty przyjaciół. Przytula Lily, Dorcas, Kate i Alicję później Łapę i na końcu wita się z Peterem. Zbliża się do Lunatyka, który od rana był przygaszony z powodu dzisiejszej pełni.
-Cześć Remusie- uśmiecha się patrząc w jego oczy.
-Stęskniłem się słońce- uśmiecha się po huncwocku i obejmuje ją w pasie, a ona zarzuca mu ręce na szyję. Zaczynają się całować. Wskazuję reszcie kuchnię, co znaczy, że powinniśmy się stąd ewakuować i dać im nieco prywatności. Niewiele później dosiadają się do nas. Siadają przy stole, a ja wiem, że nawet teraz trzymają się za ręce.
-Tak właściwie co tu robisz Charlie?- pyta Syriusz.
-Moja babcia mieszka w Dolinie. Ostatnio gorzej się czuje, więc pomimo zagrożenia ze strony Czarnego Pana postanowili wrócić. Przyjechaliśmy dzisiaj w nocy-mówi.
-Czyli będziesz chodzić do Hogwartu?- pyta Kate.
-Noo tak- odpowiada.
-Mhmmm… Ummm… Boooo…- Zaczyna Dorcas.- ZaprosiłamAnnżebyspędziłazmamijedenzjejostatnichdniwangiunas- mówi na jednym wydechu.- No bo was ma dzisiaj nie być, bo jest pełnia, a ona chciała z nami pobyć… Jak cię zobaczy wydrapie twoje oczy- mówi Charlottcie.
-I tak muszę się jeszcze rozpakować- wzdycha dziewczyna.

***

9.08.1977- poniedziałek (22.00)
     Patrzę przez chłopaków jak kierują się w stronę lasu. James odwraca się i posyła mi całusa. Łapię powietrze i przykładam do serca. Wracam do przyjaciółek.
-Kiedy Ann ma tu być?- zwracam się do Dor.
-Już powinna być- odpowiada i właśnie w tym momencie ktoś puka do drzwi. Podchodzimy wszystkie, a dorkas otwiera.
-Jak zwykle punktualna- uśmiecham się.
-Cześć- Ann wchodzi do środka i przytula każdą z nas po kolei.- Nie mogę uwierzyć, że nie wrócę z wami do Hogwartu- uśmiecha się smutno.-Ale jest jeden plus.
-Jaki?- Kate parzy na nią z ogromnym zaskoczeniem.
-Jak spotkam Charlottę to powyrywam jej wszystkie kłaki z głowy za to, że odbiła mojego chłopaka- opada na fotel z mściwym uśmiechem. Wymieniam się spojrzeniami z resztą dziewczyn.
-Myślałyśmy, że przebolałaś już Remusa- mówi niepewnie Alicja.
-Remus był moją pierwszą miłością. To nie jest za proste- odpowiada.- Bronicie jej?
-Nie! Oczywiście, że nie- woła oburzona Dorcas, ona mimo wszystko nie jest z Charlottą najbliżej.
-Ale nie zapominaj, że najpierw ty całowałaś się z tamtym chłopakiem- Kate siada na kanapie i zakłada nogę na nogę.
-Po czyjej ty jesteś stronie?- pyta Ann patrząc na Kate z niedowierzaniem.
-Po stronie sprawiedliwości- wzdycha.- Jesteś moją przyjaciółką od kiedy tylko się poznałyśmy, ale nie zachowujesz jasności umysłu - dodaje.
-Nie kłóćcie się, co?- mówię.- To ma być ostatni babski wieczór w takim gronie- rozsiadam się w fotelu.
-No dobra, ale jednak o czymś musimy plotkować- mówi Dorcas siadając w fotelu naprzeciw mnie.
-Może Lily i Jamesie- Alicja siada obok Kate.
-A co z nimi?- pyta Ann nic nie rozumiejąc.
-Wyobraź sobie zeszli się już z pół roku temu…- Dorcas zakłada ręce na piersi.
-…i nie pisnęli ani słówka- dokańcza Kate.
-Co?!- patrzy na mnie z niedowierzaniem.
-Po prostu… tak jakoś wyszło- odpowiadam wzruszając ramionami.
-Tak jakoś wyszło?! Nie mogę uwierzyć, że  nic nie powiedziałaś!- mówi dziewczyna. Uśmiecham się tylko.
     Siedzimy do późnej godziny i rozmawiamy o wszystkim. Wspominamy wszystko co wydarzyło się przez ostatnie sześć lat. Co zabawne większość naszych wspomnień jest związana z huncwotami… No kto by przypuszczał?

***

10.08.1977- wtorek (9.00)
     Budzę się zmęczony. Wszystko mnie boli, ale wiem, że muszę wstać. Remus się już pewnie obudził, a ja nie mogę pozwolić mojemu przyjacielowi siedzieć zamkniętemu z myślą czy nie zabił przypadkiem jakiejś wiewiórki… No dobra, raczej będzie zastanawiał się co robi w domu skoro byliśmy w lesie. Wróciliśmy z lasu około trzeciej w nocy.. Księżyc zniknął z nieba i rozpadał się deszcz. Remus zamienił się w człowieka. Nie byliśmy pewni czy to dobry pomysł żeby zabrać go ze sobą, ale to zrobiliśmy. Postanowiłem zamknąć go w jednym ze schronów. John i Clary wyjechali na kilka dni do jej rodziców, więc mieliśmy pewność, że nie będzie o niczym wiedział i mnie za to nie zabije. A wiem, że gdyby wiedział to już bym był martwy.
     Wstaję z łóżka i szybko schodzę do piwnicy i otwieram drzwi za którymi zamknęliśmy Lunia… Mam nadzieję, że to te. Widzę mojego przyjaciela siedzącego pod ścianą.
-No siema stary. Jak się spało? Zapomniałem przynieść ci koca- odpowiadam opierając się o framugę drzwi z uśmiechem.
-Rogacz! Co ja tu robię?! Dlaczego… Czy coś się stało?- podrywa się z ziemi i patzy na mnie z przerażeniem w oczach.
-Spokojnie Lunatyku. Po prostu księżyc znikł za chmurami, ty zamieniłeś się w człowieka. Rozpadał się deszcz. Nie chcieliśmy zostawiać cię na deszczu, a niebezpiecznie było cię kłaść do łóżka. Dlatego przynieśliśmy cię tutaj- odpowiadam.
-Merlinie. Martwiłem się, że…
-Wszyscy są cali i pewnie jeszcze śpią. A ty na pewno jesteś głodny. Króliki ci uciekały całą noc- nabijam się z niego.
-Oj no weź!- wychodzimy do kuchni. Są tam Łapa, Glizdogon, Lily i Dorcas.
-Wstaliśmy przed chwilą i zauważyliśmy , że cię nie ma, więc domyśliliśmy się, że poszedłeś po Remusa. Dlatego zeszliśmy zrobić śniadanie. Dziewczyny zaraz przyjdą- mówi lily i całuje mnie na powitanie. Ktoś puka do drzwi.
-Otworzę- mówi Remus.

***

10.08.1977- wtorek (9.30)
     Otwieram drzwi. Przed nimi stoi Charlie. Zawisa na mojej szyi.
-Nie mogłam spać całą noc martwiąc się o ciebie. Jak się czujesz?- pyta odgarniając moje włosy, które opadły na czoło.
-Czuję się dobrze- uspokajam ją. Całuję ją lekko, a ona odwzajemnia pocałunek, czuję jak się uśmiecha. Mógłbym tak stać całą wieczność, ale za moimi plecami rozlega się wrzask. Odwracam się zaskoczony. Na schodach stoi wściekła Ann, a obok niej Kate i Alicja.. Z kuchni wychodzi reszta.
-Chyba pominęłyście fakt, że ONA też tu jest!- woła wkurzona. Widzę jak Kate zasłania oczy przerażona. Alicja zatyka buzię nie chcą wydać okrzyku przerażenia. Już chyba każdy wie, co może zrobić wściekła Ann Wisborn. Staję tak, że zasłaniam swoim ciałem Charlie.
-Cześć Ann. Co tam u ciebie?- pytam starając się być swobodnym.
-Co ona tu robi?- pyta Ann patrząc na Dorcas nie zwracając uwagi na to, że do niej cokolwiek powiedziałem.- Czy ona nie powinna być we Francji?
-Przyjechała tu do babci z tego, co wiem… Na stałe- odpowiada za nią James.
-I mimo, że wiesz, że jej nienawidzę nie wspomniałaś ani słowa?- zwraca się do Lilki, która otwiera buzię z zamiarem odpowiedzenia, ale po chwili traci na to ochotę.
-O nie! Tego za wiele!- odzywam się wściekły i podchodzę bliżej niej. Trzymam Charlottę za rękę. Ale ona odchodzi i staje obok Jamesa i Lily.- To ty mnie zdradziłaś! Nie masz prawa zwalać niczego na Charlie, bo niczemu nie jest winna! A ty zachowujesz się podle! Wiesz czemu?! Bo masz zbyt wysokie mniemanie o sobie! Zachowujesz się jak gówniara! Dobrze wiesz, że już jakiś czas przed twoim wyjazdem na wymianę nie było między nami najlepiej i kwestią czasu było to, że się rozstaniemy- mówię wściekły jak nigdy. Widzę oczy Ann rozszerzają się ze zdziwienia.
-Świetnie! Więc wydaje mi się, że nie mam po co tu być, choćby minutę dłużej!- odpowiada. Różdżką wzywa swoje rzeczy i bez pożegnania opuszcza dom.
     Dziewczyny patrzą na to z niedowierzaniem .Nie spodziewały się takiego ciosu ze strony przyjaciółki. Nie pożegnała się po sześciu latach znajomości. Jest mi głupio z tego powodu, bo zawiniłem nieco. Nie musiałem wygadywać tego wszystkiego, co powiedziałem, ale byłam tak bardzo na nią zły, że po prostu musiałem.
-To moja wina. Przepraszam- odzywa się Charlotta.
-Co ty mówisz?- Rogacz patrzy na nią z niedowierzaniem.
-No wiesz… Mogłam się powstrzymać do popołudnia zanim przyjdę, ale tak bardzo martwiłam się o Remusa… - patrzy na Dorcas.
-Rozumiem cię. Okey? Ona nie powinna była…- przytula moją dziewczynę. Widzę to chyba po raz pierwszy w życiu.

***

Witam was wszystkich serdecznie, po tak długiej przerwie.
Wracam z nowymi pomysłami i siłą. Nie chcę stracić tego co już zyskałam poprzez pisanie tego bloga dlatego wraz ze startem nowego roku pojawia się ten post.
Nie mam na dzisiaj dedykacji dla nikogo, ponieważ sama nie wiem czy ktokolwiek tu pozostał. Oczywiście posty nie będą pojawiały się często, bo to nie jest możliwe, ale postaram się przynajmniej raz w miesiącu coś dodać.
Przez dwa ostatnie tygodnie stycznia będę mieć ferie, więc pewnie dodam jeszcze coś wtedy, ale jak na razie musi wystarczyć to co jest tutaj.
Mam nadzieję, że ktoś został i czyta to.
Dziękuję, za uwagę i zapraszam do komentowania. Powiedzcie mi, co waszym zdaniem powinnam poprawić, a co jest na tyle dobre, że nie musi się zmieniać.
Do następnego razu:
Gabrysia M.