04.03.1977- piątek (19.30)
Puk, Puk, Puk.
-Ciekawe, kto przyszedł- Dorcas wstała ze swojego łóżka i
podeszła do drzwi. Za nimi stał Remus.
-Jest Charlie?- zapytał przyglądając się nam niepewnie.
-Nie. Wyszła na chwilę, a co chciałeś?- zapytała Alicja ze
swojego łóżka.
-Jutro jest wyjście do Hogsmade i chciałem ją zaprosić-
zaczerwienił się.
-A co z Ann?- zbulwersowałam się.
-Ja… Powiem jej wszystko i powiem, że nie możemy być już
razem- popatrzył na nasze twarze.
-Lupin. Ona Cię kocha. Zresztą Charlotta za półtora miesiąca
wyjeżdża i więcej jej pewnie nie zobaczysz- Alicja założyła ręce na piersi.
-Tylko, że ja… Nie potrafię. Charlie jest… Przy niej czuję
się sobą. Czuję, że mogę powiedzieć jej wszystko i nie bać się o tajemnice, a
Ann ma do mnie cały czas jakieś pretensje- Lunatyk westchnął.
Nagle drzwi do
naszego dormitorium otworzyły się z hukiem i do sypialni wpadła Charlotta. Była
cała zaczerwieniona na twarzy i dyszała od biegu.
-Dziewczyny! Nie uwie…- urwała speszona widząc w naszym
pokoju Remusa. Jej speszenie nie trwało jednak długo.- Oj. Wybacz Remusie, ale
mamy do obgadania babskie sprawy- zaczęła go wypychać za drzwi.
-ale ja chciałem cię o coś…- zaczął Lunatyk czerwieniąc się.
-Zajdę do ciebie za chwilę. Obiecuję. Po prostu muszę
pogadać o czymś z dziewczynami, a to typowo babskie- posłała mu całusa w
powietrzu i zatrzasnęła drzwi przed nosem.
-Okej Charlotta. O co chodzi, że ci się tak strasznie
spieszyło z wyganianiem Lunatyka?- zapytała Kate z zainteresowaniem.
-Dostałam list od dziewczyn z mojej szkoły. Wiecie.
Otworzyłam go w sowiarni, bo gdyby wysłały coś okropnego to przynajmniej
obeszłoby się bez wstydu. Ale dostałam list z „załącznikiem”- usiadła na swoim
łóżku dając znak żebyśmy do niej dołączyły. Usiadłyśmy w kręgu, a ona wyciągnęła
pomięty list.- Przeczytaj go Lily- podała mi list.
Francja, 4.03.1977r
Świrusie!
HAHAHA. Nie uwierzysz. Dave uwiódł tą Ann,
która jest tu za ciebie. Nie uwierzysz po prostu jak nam chciało się śmiać.
Całowali się. Udało się nam pstryknąć fotką, ale ona nic nie wie, bo strasznie
się wściekła jak powiedziałyśmy, że razem świetnie wyglądają!
Całuski:
Cora, Mia, Neil
-Co? Niby, że Ann zdradza Remusa? Nie wierzę w to!-
wykrzyknęła Dorcas, kiedy skończyłam czytać.
-W kopercie było zdjęcie- Lotta podała jej zdjęcie. Na nim
była Ann i jakiś chłopak. Faktycznie w pewnym momencie zaczęli się całować.
-A…a..a…a…ale…- zabrakło nam słów.
-Co teraz zrobimy?- zapytała Lotka.
-Nic. Remus powiedział, że jak Ann wróci, zerwie z nią-
oznajmiłam.
-Cooooo? Czemu?- zdziwiła się Charlotta.
-Podobasz mu się- Alicja spojrzała na nią kontem oka.
-Ja….- blondynka zarumieniła się i spuściła głowę.
-Oj daj spokój. Nie udawaj, że nie wiesz- stwierdziła Kate.
-Miałam do niego iść!- nagle poderwała się z łóżka.- Idę!-
wybiegła.
04.03.1977- piątek (20.00)
Siedziałem razem z
chłopakami przy kominku w PW i zastanawiałem się, co mam jej powiedzieć. No, bo
dziewczyny mają rację. Ann nadal jest moją dziewczyną. Charlie nie odbiła by
nigdy chłopaka innej dziewczynie.
-Stary, nic ci nie jest? Od piętnastu minut patrzysz się w
kominek i targasz swoje pióro- z zamyślenia wyrywa mnie glos Syriusza.
-Daj mi spokój Łapo. Myślę- mam zamiar wrócić do przerwanej
czynności, ale nad moją głową pojawiły się długie blond włosy.
-Chciałeś ze mną porozmawiać- usłyszałem glos Charlie tuż
obok mojej głowy. Odwróciłem ją tak żeby na nią spojrzeć. Jej twarz znajdowała
się baaardzo blisko mojej. Moje serce zaczęło bić szybciej.
-Eeeee….- zapomniałem języka w gębie. Nigdy się tak nie
czułem. Nawet przy Ann. To takie dziwne. Staram się opanować drżenie rąk i
wstaję z kanapy.- Charlie, bo no, ja chciałem, zapytać, czy, no, wiesz, może…-
zacząłem gadać bez ładu i składu.
-Remusie. Żebym ci odpowiedziała musisz najpierw zadać
pytanie- Charlie popatrzyła mi w oczy.
-Ja chciałem zapytać czy wybierzesz się ze mną jutro do
Hosemade- westchnąłem.
-Bardzo chętnie- uśmiechnęła się do mnie.- Do jutra-
pomachała mi na pożegnanie i poszła powrotem do swojego dormitorium.
-Szalejesz Lunatyku- zaśmiał się Rogacz, kiedy wróciłem na
swoje miejsce.
-Co?- zdziwiłem się, nic nie rozumiejąc.
-Dwie dziewczyny na raz?- Łapa wyszczerzył zęby w uśmiechu.-
A my zawsze słyszeliśmy od ciebie, że to niebezpieczne- Rogacz i Łapa zaczęli
się głośno śmiać.
-To nie jest śmieszne- burknąłem.
-Jasne, że Lunatyczku- mimo wszystko nadal chichotali.
Wywróciłem oczami. Gdzie ta ich cholerna powaga?
05.03.1977- sobota (8.30)
Sobota. Mój
ulubiony dzień tygodnia, który mógłby trwać wiecznie. Dzisiaj wyjście do
Hosemade, a potem trening drużyny. W końcu za tydzień mecz z Puchonami. Nie mam
zamiaru przegrać.
-Cześć chłopaki!- przy stole siadają Dorcas, Ruda, Alicja,
Kate i Lotta.
-Witamy serdecznie drogie panie- wyszczerza się Łapa.
-Jakie plany na dzisiaj James? Znowu nie masz z kim iść do
Hosemade z tego co wiem-
Dorcas zaczyna rozmowę. Kątem oka patrzy na Lilkę. Ostatnio coraz lepiej się dogadujemy, ale nie tak, żebym dał się wciągnąć na wyjście z nią.
Dorcas zaczyna rozmowę. Kątem oka patrzy na Lilkę. Ostatnio coraz lepiej się dogadujemy, ale nie tak, żebym dał się wciągnąć na wyjście z nią.
-Tak właściwie to nie idę, bo muszę coś załatwić. Syriusz
obiecał, że mnie wyposaży na zakupach w Miodowym Królestwie- wyszczerzam zęby w
uśmiechu.
-A cóż to takiego do załatwienia?- zaczyna się interesować
Lilka.
-Nie wyciągniesz tego z niego. Nam nie chciał powiedzieć,
więc tobie nie powie tym bardziej- westchnął Łapa wpatrując się w swoje śniadanie.
-Zgadzam się z Łapą- uśmiecham się przebiegle.
-Braciszku. Nie musisz się wykręcać. Jeśli chcesz to możesz
iść z nami- Dorcas nie daje mi spokoju.
-Będę zajęty. Po drugie jeszcze muszę dokończyć strategię-
oznajmiam. Lunatyk unosi brew. On jako jedyny wie, że strategia jest
przygotowana od tygodnia. Wzdycham w duchu. Dobrze wiem, że nie mogę im
powiedzieć o Zakonie Feniksa, bo wujek Albus powiedział, że niektórzy nie są
jeszcze pełnoletni, a ja jako jedyny mam moc na tyle dużą, żeby przeżyć. Oni muszą najpierw wszyscy skończyć
siedemnaście lat. Wtedy pomyślimy- oto jego słowa.
Pół godziny po
śniadaniu moi przyjaciele wychodzą ze szkoły, a ja ruszam do gabinetu
dyrektora. Pukam do drzwi i po usłyszeniu pozwolenia wchodzę.
-O James. Dobrze, że jesteś- uśmiecha się staruszek.
-Czy coś się stało? Dostałem informację- mówię. Dyrektor
wskazuje mi krzesło przy biurku.
-Otóż jeden z naszych informatorów dowiedział się, że
szeregi Voldemorta są zasilane w dużej ilości przez naszych uczniów. A ty
jesteś jak na razie jednym z dwóch uczniów (mówi o Franku Logbottom, który jest
w siódmej klasie), którzy należą do zakonu- mówi. Nie mam pojęcia, do czego
zmierza.- Potrzebujemy więcej szkolnych informatorów, ponieważ sam możesz
wpakować się w spore tarapaty- wzdycha.- Mówiłem coś innego jeszcze niecałe dwa
tygodnie temu, ale niestety nasz wróg przybrał na sile. Musimy zaprosić do nas
twoich przyjaciół- jego oczy, w których zazwyczaj igrają wesołe ogniki, są
teraz smutne.- Najbliższe spotkanie zakonu jest za tydzień w niedzielę-
informuje mnie.
-Dobrze profesorze- wstaję z krzesła i podchodzę do drzwi.
-Jamesie. Lepiej przyprowadź ich do mnie dzisiaj. Musimy im
to wyjaśnić- woła za mną Dumbeldore. Po przejściu przez strzegący gabinet posąg
biegnę szybko do wyjścia. Mam nadzieję, że Flich mnie wypuści. Muszę ich jak
najszybciej zabrać do dyrektora. Sam byłem na trzech spotkaniach i mniej więcej
wiem jak to jest. Oni muszą jak najszybciej się o tym dowiedzieć.
Kiedy woźny kończy
już kontrolę biegnę najszybciej jak mogę. W końcu wybiegam za bramę. Gdzie oni
mogą być do cholery? Przecież wyszli dwadzieścia minut temu. To nie możliwe,
żeby tak szybko się rozdzielili. Wtedy zauważam rudy warkocz. Biegnę wtamtym
kierunku o mało nie wpadając na jakiegoś trzecioklasistę.
-Ruda!- wołam. Dziewczyna odwraca się. To rzeczywiście
Lilka. Jest sama.
-James? Jednak stwierdziłeś, że wybierzesz się do wioski?-
pyta kiedy zdyszany staję obok niej.
-Nie. Wszyscy musicie ze mną szybko wracać. Muszę wam coś
powiedzieć- patrzę jej w oczy.- Wiesz gdzie reszta?- zaczynam rozglądać się po
całej ulicy.
-Nie wiem. Mają randki. Zostawili mnie samą- wzruszyła
ramionami.
-W takim wypadku pomożesz mi ich szukać- łapię ją za rękę,
starając się nie zwracać uwagi na przyjemność jaką czerpię z tego, że ją
trzymam, ciągnę w kierunku Miodowego Królestwa podejrzewając, że znajdę tam
Petera, a co za tym idzie Kate.
-Rogacz zwolnij!- Lilka śmieje się nie rozumiejąc jeszcze
powagi sytuacji.
-Ciii musimy ich znaleźć jak najszybciej- puszczam jej rękę.
Otwieram drzwi. Widzę Petera odchodzącego od lady.
-Rogacz? A co ty tu robisz?- zadziwia się widząc mnie. Kate
także patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musicie wrócić ze mną do
zamku. Ale najpierw trzeba znaleźć resztę.
-To nie takie trudne- mówi Kate.- Dorcas i Syriusz są u
Zonka, a Alicja jest z Frankiem w Trzech Miotłach. Trudniej będzie z Remusem i
Charlottą, bo oni wybrali się na spacer.
-Okej. Więc zawołajcie Dorcas i Łapę, a potem razem z nimi
poszukajcie Lunia i Lotty, a Ja i Lilka idziemy po Alicję i Franka. Czekajcie
obok bramy wejściowej.
Wyszedłem razem z
Lily z Miodowego Królestwa i ruszyliśmy do Trzech Mioteł. Przy jednym ze
stolików siedziała Alicja wraz z Frankiem. Nie uśmiechało mi się przerywać ich
randki, ale niestety proźba wujka Albusa była jasna. Podeszliśmy do ich
stolika.
-Cześć. Wybaczcie, że przerywam, ale musicie z nami iść-
zacząłem. Frank od razu pojął o co chodzi.
-James. Jeszcze nie teraz- powiedział do mnie błagalnie.
-Dumbeldore kazał mi ich przyprowadzić- powiedziałem.
-Nie chcę jej narażać- jęknął Frank wstając.
-Ja też nie chcę narażać dziewczyn- w mojej głowie odruchowo
pojawiła się Lily chociaż to Dorcas powinna zająć czołowe miejsce jako moja
młodsza siostra.
-Ech. No dobrze- Frank złapał Alicję za rękę. Dziewczyny
patrzyły na nas nic nie rozumiejąc.
Udaliśmy się pod
bramę, a tam czekali już na nas Peter, Kate, Syriusz, Dorcas, Remus I Lotta.
-Możemy wiedzieć jaki jest powód dlaczego przerywasz nasze
wyjście?- Czarna wzięła się pod boki.
-Nie ja tylko Dumbeldore. Chodźcie- wyruszyliśmy w drogę
powrotną do zamku. Oczywiście pierwszym miejscem, do którego się udaliśmy buł
gabinet dyrektora.
-Dziękuję ci Jamesie- uśmiechnął się do mnie uprzejmie.- Moi
drodzy- zaczął dyrektor, a później opowiedział im wszystko od początku, tak
samo jak mi miesiąc temu. Chłopaki byli trochę podekscytowani, ale nie
okazywali tego, bo wiedzieli, że to równa się z wielką odpowiedzialnością i
niebezpieczeństwem i tak samo jak ja nie byli zadowoleni, kiedy Dumbeldore
zaproponował członkostwo również dziewczynom.
Wyszliśmy z
gabinetu, ale nie było już sensu wracać do wioski, więc udaliśmy się do PW
Gryfonów, a Alicja i Frank poszli się przejść po błoniach.
-Jak długo należysz do ZF?- szepnęła do mnie Lily, kiedy
znaleźliśmy się już w pomieszczeniu zajmowanym jedynie przez pierwszo i
drugoklasistów.
-Od miesiąca. A od tego czasu były zaledwie trzy spotkania-
odszepnąłem jej.
-Co my będziemy robić przez najbliższe trzy godziny? Dopiero
wtedy będą wracać z Hosemade na obiad- westchnęła Dorcas.
-Ja mam propozycję dla Huncwotów- odezwał się Łapa.
-Hmm?- zaciekawiłem się.
-Wybaczcie drobie panie. Obowiązki wzywają- Łapa uśmiechnął
się do dziewczyn i ruszył do naszego dormitorium. Poszliśmy za nim. Kiedy
byliśmy już w naszym pokoju zabezpieczyliśmy go zaklęciami tak aby nikt nie
usłyszał planu Syriusza i rozsiedliśmy się wygodnie na łóżkach.
-Dobra Łapo. Co wymyśliłeś?- zapytał Remus z
zainteresowaniem.
-Wiecie. Tradycyjny żart przeciwko Ślizgoński- mój
przyjaciel wyszczerzył zęby,
-Ale przecież zawsze jest inny- Peter zabrał głos.
-Wiecie… Może pomożemy Smarkerusowi?- widać było, że Łapa
walczy żeby się nie roześmiać.
-To znaczy?- zapytałem.
-Oj nie udawaj, że nie wiesz!- i wybuchł głośnym śmiechem.
Lunatyk i Glizdogon popatrzyli na mnie.
-Chce żebyśmy wszystkim Ślizgonom oprócz Smarkerusa wlali
amortencje. Wiecie z krótkotrwałym skutkiem. To może być w sumie ciekawe, a
zarazem śmieszne, łatwe, bo mogę sprawić, żeby napili się jednocześnie i w
dodatku nikt nam nie udowodni, że to my*- uśmiechnąłem się szatańsko.
05.03.1977- sobota (13.00)
Usiadłyśmy przy
stole. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu Huncwotów. Czyżby zmienili miejsca? Po
chwili jednak zauważyłam, że dopiero wchodzą do Sali z tymi swoimi szelmowskimi
uśmiechami.
-Gdzie wy byliście?- zapytała Dorcas, kiedy chłopaki zajęli
swoje miejsca.
-Nieistotne- Lunatyk wyglądał jakby niezwykle go coś bawiło.
-Wszyscy już są?- zapytał Łapa.
-Hmmm- James rozglądnął się po Sali.- Tak. W dodatku
wszystko gotowe. Wyglądajcie jak gdyby nigdy nic- odezwał się cicho.
Po chwili przy
stole Ślizgów zapanowało ogromne poruszenie. Wszyscy z ciekawością (Huncwocie
oczywiście udawaną) spojrzeliśmy w tamtą stronę. Wszyscy Ślizgoni, nie ważne
czy chłopaki czy dziewczyny zaczęli wpatrywać się w Severusa z uwielbieniem.
Zobaczyłam jak Zabini całuje go w policzek- automatycznie cały stół Gryffindoru
wydał dźwięk oburzenia. Rzuciłam okiem na stół pedagogów. Profesor McGonagall
siedziała oniemiała z otwartą buzią i wpatrywała się w zaistniałą sytuację.
Przy stole węża zaczęły wzmagać się kłótnie. Wtedy profesor Slughorn, który
ocknął się z osłupienia utworzył tarczę pomiędzy swoimi podopiecznymi, żeby nie
zrobili sobie krzywdy. Nagle wszystko się uspokoiło. Ślizgoni w osłupieniu
patrzyli to na siebie to na Smarkerusa. Zabini z obrzydzeniem wycierał swoje
usta w bluzę.
Moje przyjaciółki
wybuchły śmiechem, a ja razem z nimi. Huncwocie chwilę patrzyli na nas
zdziwieni, ale dołączyli do naszej salwy śmiechu.
-Black! Potter! Lupin! Pettigrew!- usłyszeliśmy krzyk
profesor McGonagall.
-Tak pani profesor?- zapytał James usiłując zachować powagę.
-Jak śmieliście posunąć się do czegoś tak obrzydliwego?!-
krzyknęła zdegustowana.
-Nie rozumiem pani profesor?- zdziwił się szczerze Lupin.
-Mam rozumieć, że to nie wy?- oczy profesorki o mały włos
nie wyskoczyły z orbit ze zdziwienia.
-Jak najbardziej proszę pani- Łapa popatrzył jej w oczy.
-nie wierzę! Więc kto to mógł zrobić?!- odeszła z powrotem
na swoje miejsce.
-Oho. Ślizgoni się wściekli- Łapa wskazał na stół
Slytherinu. Wszystkie nienawistne spojrzenia były wlepione w chłopaków.
-Ja bym się tym nie przejmował- James uśmiechnął się
rozweselony.
Po obiecie
poleniuchowałyśmy z Huncwotami w PW, a kiedy Jamek, Syriusz i Dorcas musieli
iść na trening poprosiłam wspaniałego rogatego trenera czy mogę ich obserwować,
udaliśmy się na boisko.
05.03.1977- sobota (20.30)
Zmęczeni weszliśmy
do szatni. Czułem na sobie wzrok całej drużyny, ponieważ dzisiaj trenowaliśmy
do upadłego całe trzy i pół godziny.
-Dobra. Słuchajcie. Wiem, że jesteście zmęczeni i źli na
mnie, bo pomimo tego, że pogoda się trochę popsuła nie przerwałem treningu, ale
prawda jest taka, że nie wiemy, w jaką pogodę przyjdzie nam grać na meczu w
przyszłą sobotę, a chyba wszyscy chcemy zdobyć po raz kolejny puchar quidditcha,
prawda?- zapytałem. Drużyna najpierw popatrzyła po sobie, potem rzucili okiem
na mnie, a dopiero na koniec odparli zgodne „tak”.- To tyle. Strategię w teorii
omówimy w piątek- zakończyłem. Pozwoliłem drużynie się przebrać, a sam wszedłem
do pokoju kapitana, gdzie stało biurko, które całe zawaliłem pergaminami z taktyką
i strategią.
Usłyszałem jak
głosy za drzwiami cichną. Wiedziałem, że Syriusz i Dorcas wybiorą się do Pokoju
Życzeń, ponieważ przerwałem im wcześniejszą randkę. Ściągam z siebie ubłoconą
szatę i zakładam podkoszulek. Po chwili słyszę jak drzwi do szatni znowu się
otwierają. Czyżby ktoś czegoś zapomniał? Jednak, kiedy słyszę pukanie dziwię
się. Myślałem, że po dzisiejszym treningu będą się trzymać z daleka, żebym nie
wymyślił im jakiegoś zajęcia związanego z meczem jeszcze na jutrzejszy dzień.
-Proszę- mówię przypominając sobie o osobie stojącej za
drzwiami. Do pomieszczenia wsuwa się przemoczona Lilka.- Nie musiałaś siedzieć
tam na takim deszczu. Wiesz o tym?- pytam.
-Wiem, ale chciałam duchowo wesprzeć Dorcas w tym mokrym
problemie- uśmiecha się przesuwając trochę bałagan z biurka i siada na nim
twarzą do mnie.- Przypuszczałam, że będziesz tu, bo chociaż tak naprawdę
taktyka jest skończona to mimo wszystko chcesz nad nią jeszcze pomyśleć i ją
prześledzić, co?- unosi brwi. Siadam na krześle przy biurku.
-Fakt. Chciałem jeszcze nad tym trochę posiedzieć. Zresztą
nie mam nic innego do pracy. Wiem, że Remus jest z Lottą, Peter okupuje
kuchnię, a Dorcas i Syriusz no cóż- wzruszam ramionami.
-Może mogłabym dotrzymać ci towarzystwa?- pyta.
-Nie wolisz wysuszyć się w wieży?- marszczę czoło zdziwiony.
-Nie tylko ty nie masz, z kim posiedzieć. Co prawda skoro
Peter jest w kuchni, to nie znaczy, że Kate też, ale wydaje mi się, że miała w
planach wielki przegląd szafy, a ja nie mam na to dzisiaj ochoty- wzdycha.
-Skoro chcesz nudzić się w moim towarzystwie- postanawiam
nie wnikać. Wstają i podchodzę do szafy gdzie ostatnio widziałem jakiś czysty
kawałek papieru.
-James?
-Tak?
-Co jest takiego w lataniu na miotle? Co tak sprawia, że
kochasz to i quiddith?- pyta.
-Nie umiem tego wyjaśnić. Tak po prostu jest- odwracam się
do niej, ale teraz stoi dokładnie przede mną, zdecydowanie bardzo blisko.
Wpatruję się jej w oczy. Są tak bardzo zielone i przenikliwe. Wydają się czytać
wszystko z moich oczu. W tym konkretnym momencie nie umiem się powstrzymać.
Bardzo powoli zbliżam swoją twarz do jej twarzy.
-Chyba ci już wybaczyłem- szepcę i moje usta dotykają jej
warg. Zarzuca mi ręce na szyję. Tak bardzo tęskniłem za tym. Dopiero teraz
rozumiem jak bardzo za nią tęskniłem. Jak bardzo tęskniłem za jej dotykiem, za
jej ciałem, które mogę tulić. Mógłbym trwać tak w nieskończoność. Stać tak i
nie przypominać sobie, że gdybym wybaczył jej wtedy w pociągu nie musiałbym
podświadomie czekać na ten moment. Nagle
Lily odsuwa się ode mnie.
-Hmmm… To była jakaś prezentacja? Czy tak się właśnie
czujesz jak latasz na miotle?- zapytała z szerokim uśmiechem.
-Niezupełnie. Kiedyś ci pokażę- odwzajemniam uśmiech. Nagle
jej uśmiech znika.- Liluś? Co się stało?
-Nie chcę cię znowu stracić. Nie chcę żeby to skończyło się
tak jak ostatnio- wzdycha i wtula twarz w moją koszulkę.
-Nie pozwolę na to- przytulam ją mocno chcąc obronić przed
całym złem tego świata. Nagle do głowy wpada mi pewien pomysł.- A może niech to
na razie zostanie naszą słodką tajemnicą.
-Nikt nie będzie wiedział o nas?- słyszę jej przytłumiony
głos.
-Tajemnice są często słodkie- mówię wtulając twarz w jej
rude włosy.
-Kocham cię bardzo i tęskniłam za nami- słyszę jeszcze.
-Też cię kocham. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak
bardzo- i tkwimy tak jeszcze przez jakiś czas. W moim „gabinecie” przytuleni do
siebie tak bardzo, że nie do rozdzielenia.
***
* nie wiem, która z dziewczyn to wymyśliła, ale dziękuję za pomoc PaKi i Pannie Zgredkowej.
Uwaga! Uwaga!
Właśnie stworzyłam
najdłuższy w historii tego i chyba każdego mojego bloga post. Zajął praktycznie
całe 6 stron Worda.
Post z dedykacją dla dwóch wpisanych powyżej dziewczyn :D.
Mam ogromną nadzieję, że rozdział się podoba i liczę na dużo
komentarzy.
Pozdrawiam;
Gabrysia M.