1 lutego 1977- wtorek (17:00)
Wbiegłem do
gabinetu dyrektora zdyszany. John już siedział przy biurku i zajadał dropsy.
Wujek Albus siedzący w swoim fotelu (również przy biurku) przyglądał mi się z
zainteresowaniem, no i może rozbawieniem.
-Usiądź Jamesie- wskazał mi krzesło obok Johna. Usiadłem.-
Dropsa?- wziąłem dwa z miski, którą podał mi dyrektor.
-Czemu chcieliście mnie tu widzieć?- zapytałem nie owijając
w bawełnę.
-Otóż widzisz Jamesie… Niedawno utworzyłem tajne
stowarzyszenie, mające na celu obalenie Voldemorta i jego podwładnych- Zakon
Feniksa. Jest już kilku dorosłych członków, ale twój brat uważa, że w szkole
też musi być młody szpieg, a ty jako, że wiesz więcej mógłbyś nam pomóc.
Mógłbyś?- wyjaśnił mi profesor.
-Jasne, że mógłbym! Moim zdaniem chłopaki też by chcieli!-
zapaliłem się od razu.
-Myślę, że dobrze by było gdybyś na razie nie mówił nic
swoim przyjaciołom- odezwał się cicho John.- Zwłaszcza, że to dopiero początek-
westchnął.- No cóż… Ja… Hmmmm… Dziękuję za rozmowę panie profesorze. Do
widzenia. Do zobaczenia Jimmy- John wszedł w płomienie i po sekundzie go nie
było.
-O czym z panem rozmawiał?- zapytałem spoglądając na wujka.
-Myślę, że to on powinien ci o tym powiedzieć Jamesie-
wydawało mi się, że przenikliwe oczy profesora Dumbeldora widzą wszystko, co
się dzieje w mojej duszy. Zauważyłem, że się ściemnia. I przypomniałem sobie o
dzisiejszej pełni.
-Muszę już iść. Do widzenia- wstałem.
-Do widzenia- pożegnał się ze mną profesor. Wyszedłem.
Na schodach do
wieży gryfonów natknąłem się na Łapę i Glizdka. Nie muszę chyba mówić, że
Lunatyka już z nimi nie było.
-Gdzieś ty się podziewał?- zapytał Syriusz.- Właśnie
wyjęliśmy mapę, ale ty już tu biegłeś więc…
-Przejść się- wypaliłem szybko, przerywając wywód Łapy.
-Z Charlottą?- Peter spojrzał na mnie.
-Nie. Byłem sam- ech już nawet im nie mogę powiedzieć
prawdy.
-Dziś pełnia- przypomniał mi Łapa.
-Wiem. Księżyc wzejdzie dziś wcześniej niż zwykle. W czasie
kolacji- spojrzałem na Glizdogona przepraszającym wzrokiem.
-Chodźmy do kuchni. W końcu musimy coś przekąsić przed
wieczorem- zaproponował Syriusz. Zgodnie pokiwaliśmy głowami na znak, że to
dobry pomysł Ruszyliśmy do kuchni.
***
Siedziałyśmy i
rozmawiałyśmy o tym, co powiedzieli nam Huncwoci. Usłyszałyśmy otwieranie
drzwi. Spojrzałyśmy w tamtym kierunku. Do dormitorium weszła Charlotta.
Wstałyśmy wszystkie i tak jak ustaliłyśmy wcześniej Kate zaczęła mówić.
-Nie znamy cię i nadal nie jesteśmy pewne, co o tobie
myślimy, ale uznałyśmy, że zachowywałyśmy się wobec ciebie nieuprzejmie,
dlatego chcemy zacząć od nowa- powiedziała miło.
-Ja… Nie wiem, co powiedzieć- uśmiechnęła się do nas.- Lily
ja… wiem, co czujesz do Jamesa, ale nie musisz widzieć we mnie konkurencji, bo
po pierwsze uważam Jamesa tylko za bliskiego przyjaciela, a po drugie dla niego
jesteś poza wszelką konkurencją- usiadłam na swoim łóżku. Reszta dziewczyn też
na nim usiadła. Tylko Charlottcie trzeba było powiedzieć, że może z nami
usiąść.
-Dlaczego uważasz, że liczę się jeszcze dla Jamesa?-
zapytałam zwracając się do Charlotty.
-To widać. Zresztą wczoraj, kiedy rozmawiał z chłopakami
zbyt wytrwale im wmawiał, że już nic dla niego nie znaczysz- uśmiechnęła się
pogodnie.
-Czy możemy wiedzieć gdzie byłaś?- zapytała Dorcas nie mogąc
dłużej wytrzymać.
-James pokazał mi Pokój Życzeń. Chwilę porozmawialiśmy, ale
musiał wyjść coś załatwić. Ja jeszcze chwilę posiedziałam, a kiedy przed chwilą
weszłam do PW sowa przyniosła mi list- wyciągnęła kopertę z kieszeni. Była
bladoniebieska, więc od razu poznałam, że jest z Beauxbatonsu, ale nie wypadało
pytać prosto z mostu czy jest coś o Ann.
-To od rodziców?- zapytała zaciekawiona Alicja.
-Nie… chyba od jedynej dziewczyny, która we Francji czasem
się do mnie odzywa-Lotta rozerwała kopertę i w milczeniu przeczytała krótki
list. Zauważyłam, że z koperty wyleciała niewielka karteczka.
-To chyba jest częścią listu- podałam ją Charlottcie. Wzięła
ją. Po chwili jej oczy wypełniły się łzami
-Co się stało?- zapytała zdziwiona Kate. Charlotta w
milczeniu pokazała nam karteczkę.
Przemyślałem wszystko i doszedłem do
wniosku,
że to nie ma sensu. Że my nie mamy sensu.
Dave
I wtedy Charlotta
wybuchła niekontrolowanym płaczem. Bezwiednie ją przytuliłam, ale ona zamiast
się uspokoić płakała coraz bardziej.
-Ej… Nie warto przejmować się takim dupkiem- Kate pogładziła
ją po plecach.
-Przeeeeeczytajcie list- pociągnęła nosem nadal wylewając
fontannę łez.
Sięgnęłam po list i
zaczęłam czytać na głos:
Francja, 1.02.1977r
Hej Lotta!
Muszę ci
powiedzieć, że ta, co przyjechała za ciebie- Ann, jest genialna. Nie jest taka
jak ty. Jest 1000 razy lepsza. Nawet Dave tak stwierdził. A co do Dave’a
przesyła ci krótki liścik. Nie rozklejaj się świrze. To było do przewidzenia,
że taki super koleś jak on nie będzie chciał się z tobą umawiać…. Do zobaczenia
idiotko!!!
Cora, Mia, Neil
Twoje superaśne współlokatorki!!!
Spojrzałam na
dziewczyny. Ich oczy były okrągłe jak spodki. Właśnie w tym momencie
ustanowiłyśmy milczący pakt, że będziemy starały się być miłe da Charlotty.
A co do Lotty. Cały
czas płakała, nie wiem skąd miała takie pokłady łez w sobie.
-Podajmy jej coś na uspokojenie- zaproponowała Dorcas.
Podnosiła się już z łóżka, kiedy Lotta zareagowała.
-Nie… Nie mogę zażywać eliksirów uspokajających, bo…….. bo……
bo mam uczulenie na jeden składnik- chlipnęła. Dorcas wzruszyła ramionami, ale
ja miałam wrażenie, że Charlotta nie mówi nam wszystkiego. Postanowiłam zbadać
sprawę później.
2 lutego 1977- środa (1:30)
Obudziło mnie nagłe wtargnięcie do dormitorium.
-Syriusz?- zdziwiłam się widząc Huncwota.
-Jest nam natychmiast potrzebna twoja pomoc- szepnął, ale
nieco głośno, bo usłyszała to Czarna śpiąca w sąsiednim łóżku.
-Co się stało?- zapytała zaspana.
-Był mały wypadek…- Łapa podrapał się po głowie nie wiedząc
czy mówić dalej.
-I?- ponagliłam wstając z łóżka.
-James jest ranny?- powiedział niepewnie.
-Już lecę- wpadłam do łazienki i szybko złapałam apteczkę.
Następnie szybko, ale też najciszej jak dałam radę pobiegłam do dormitorium
chłopaków. Zastałam Syriusza i Petera stojących nad Jamesem, którego rany na
plecach, no cóż… nie były małe.
-Zostawcie mnie samą- powiedziałam do nich. Szybko opuścili
pokój.
Ja natomiast
nalałam wody do miski i zaczęłam przemywać rany Jamesa. Były głębokie i dużych
rozmiarów. Krew zaczęła pomału zasychać. Usłyszałam jęk. Wiedziałam, że to go
boli jednak nie mogłam nic na to poradzić. Do oczu napłynęły mi łzy. Wiedział,
że to może się tak skończyć, a jednak poszedł wspierać Remusa. Miałam ochotę
zacałować go z radości, że przeżył, ale mimo wszystko wiedziałam, że to nie
możliwe, że nie mogę tego zrobić zwłaszcza, kiedy jest na granicy świadomości i
snu przeplatanego bólem.
-Lily…- usłyszałam szept.
-Jestem tu- złapałam go za rękę.
-Zawołaj Lily- szepnął, a ja zrozumiałam, że on śni. Śni o
mnie. O Mnie!!!
Postanowiłam nie
przerywać jego snu. Skończyłam oczyszczać rany. I Zabrałam się za ich
zasklepianie. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się to w miarę dobrze
uleczyć. Postawiłam maść na stoliku mając nadzieję, że James zrozumie, że ma
jej używać.
Cicho podeszłam do drzwi.
-Lily- usłyszałam kolejny szept Jamesa. Odwróciłam się
myśląc, że nadal śpi, ale ja zobaczyłam jego oczy wpatrujące się we mnie.-Chciałbym
ci wybaczyć i kochać cię tak jak dawniej, ale teraz nie mogę…- szepnął i
zamknął oczy. Totalnie zdziwiona wróciłam do dormitorium i położyłam się spać.
***
2 lutego- środa (6:30)
Przebudziłem się. Wszystko sobie przypomniałem.
-Proszę, żeby to były halucynacje. Nie widziałem Lily w tym
dormitorium i nie powiedziałem jej, że nadal ją kocham. Proszę, proszę, proszę-
otworzyłem oczy. Dłonią namacałem okulary. Założyłem je. Mój wzrok padł na mój
stolik nocny. Leżała tam maść na rany. Takie, które Lunatyk wyrobił mi na
plecach.-Cholera- szepnąłem zdając sobie sprawę, że moje marzenia o
halucynacjach to niewypał.
***
Uwaga! Uwaga!
Wiem, że krótko, ale pomysł na następny post już zrodził się
w mojej głowie, więc w najlepszym wypadku w tym miesiącu pojawi się post.
.
.
.
W najgorszym jak będę miała ferie, czyli pod koniec lutego.
Post z dedykacją dla: tych, co postanowili przeczytać te
męki.
Gabrysia M.